Najwybitniejszy polski koszykarz Marcin Gortat stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z Polskim Związkiem Koszykówki i postanowił działać (z powodzeniem) dla dobra polskiego basketu na własną rękę.

Wygląda na to, że polskie związki sportowe to zakała i wielki hamulcowy polskiego sportu.

A minister sportu Kamil Bortniczuk zajęty wielką polityką, wręczaniem dyplomów i uściskami dłoni, mający w pamięci nieudaną potyczkę Jacka Dębskiego z PZPN, woli udawać, że nie ma problemu i od ewentualnego zamachu na związki i ich koniecznej reformy ucieka gdzie pieprz rośnie.

Ostatnio na liście związkowych nieudaczników i hamulcowych błyszczał Polski Związek Rugby, gdzie skala walkowerów, wykluczających się i niesprawiedliwych decyzji przerosła nawet Księgę rekordów Guinnessa.

Teraz o prymat walczy Polski Związek Lekkiej Atletyki. Dla każdego związku najważniejsi powinni być zawodnicy, ale wiceprezes Tomasz Majewski uważa, że zawodnicy są owszem ważni, ale związek ma tysiące innych ważnych i bardzo ważnych zadań. Skoro tak twierdzi, to na mistrzostwach świata polska sportowa klęska goni klęskę.

Najpierw fatalnie zorganizowane przygotowania, potem nieznajomość regulaminu, wreszcie doprowadzenie do tego, że ekipa sportowa to jeden wielki kocioł czarownic – oto grzechy główne, wpływające na atmosferę i wyniki. Mamy medale, ale w konkurencjach, które obchodzą sportowy świat tyle o ile (rzut młotem) lub prawie wcale (chód sportowy). Na dodatek na olimpiadzie niektórych medali nie da się powtórzyć, bo konkurencje wypadną jako nudne i ciągnące się jak flaki z olejem z programu.

Gdzie zatem jest jeszcze w miarę normalnie? W związkach piłkarskim i siatkarskim? Czy tam jednak wielkie pieniądze i większe lub mniejsze sukcesy nie przykrywają skutecznie, że kipi pod pokrywką?