Wszyscy wkoło chwalą Widzew. Ech, och i ach, jak oni pięknie grali, jakie dramatyczne widowisko stworzyli, jak się nie bali, tylko atakowali, ile emocji dostarczyli, no cała futbolowa Polska wstała i klaskała.

Znów zagłaskali Widzew… oby nie na futbolową śmierć czyli po sezonie pożegnanie się z hukiem z ekstraklasą.

Ta historia coś mi przypomina. Tak znawcy, eksperci i inni wypowiadali się po pierwszych meczach ŁKS w ekstraklasie. To futbol na tak: piękny, widowiskowy, odważny. Nic tylko temu przyklasnąć – tak mówiono i pisano.

A że to nie przekładało się na zwykłą ekstraklasową arytmetykę czyli dodawanie kolejnych punktów do ligowego bilansu, to już tzw. fachowców nie obchodziło. W efekcie wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły i ŁKS kończył zmagania jako czerwona latarnia ekstraklasy.

Ostrzeżenie dla trenera Janusza Niedźwiedzia i jego ekipy: Nie idźcie tą drogą. Nie dajcie się łapać na lep pochlebstw. Grajcie tak, żeby zdobywać kolejne ligowe punkty w trudzie i znoju, nawet po nieładnej, ale skuteczniej grze. Pracujcie nad tym, żeby przy szybkiej akcji rywali nie było przepaści między formacjami i żeby po drodze znalazł się choć jeden rozsądny piłkarz, który dobrze ustawiony, wiele widzący będzie pilnował tego, żeby dyscyplina taktyczne nie rozsypała się niczym domek z kart.

Pamiętam takiego gracza z lat 90., który potrafił to świetnie robić. Był nim Marek Dziuba. No, ale to był gracz z innej, najwyższej futbolowej półki.

Jordi Sanchez twierdzi: -My atakowaliśmy częściej. To jest nasz styl i tak zamierzamy grać.

Sęk w tym, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Liczy się końcowy efekt czyli zdobyte ligowe punkty, z których każdy jest na wagę złota.