Piękna seria Widzewa sześciu meczów bez porażki, w tym cztery domowe zwycięstwa z rzędu, została przerwana, ale wstydu nie ma. Drużyna walczyła w dziesięciu za dwóch, ba, miała swoje szanse, fenomenalnie bronił Rafał Gikiewicz. Niestety, wpuścił piłkę po strzale, którego nie mógł obronić.

Czym mnie zaimponowali łodzianie? Dyscypliną taktyczną i konsekwencją. Dopóki starczyło im sił, trzymali odległości w strefie, umiejętnie się asekurując. Czekali na swoją szansę i ją dostali. Szkoda, że Jordi Sanchez (6 goli, 4 asysty) nie cieszył się z kolejnego gola, ale przecież rywale, bądź co bądź mistrzowie Polski, też mają znakomitego golkipera.

To zatem była… budująca porażka, która integruje zespół, a nie rozwala na atomy. Jest team, któremu nie są straszne żadne wyzwania. Czekam, że taką drużyną łodzianie będą w kolejnym meczu – 5 maja o godz. 12.30 zagrają w Grodzisku Wielkopolskim z nieobliczalną Wartą. Rywale ostatnio na tym boisku ograli Stal Mielec 5:2, a hat trickiem popisał się supersnajper i lider poznaniaków – Adam Zrelak. Trzeba będzie na niego wyjątkowo uważać. To nie będzie łatwy mecz. Jesienią w Łodzi Widzew przegrał 0:1.