Rezerwowy Pafka

Tag: książki (Page 2 of 2)

Wspaniałe śląskie opowieści Henryka Wańka. Trzeba się w nie zanurzyć. Cudownej lektury!

Zaczyna się od tego, że trzeba mieć talent i umieć zajmująco opowiadać. Już to sobie wyobrażam, gdzieś na Ziemi Olbrzymów, siedząc przy ognisku i słuchając w skupieniu i przejęciu jego kolejnej śląskiej gawędy, pełnej różnych, nieoczywistych tropów, zaskoczeń, zdumień, wspaniałych odkryć. Wspaniała duchowa uczta.

Gdy się czyta eseje Henryka Wańka, leżąc na kanapie w środku Polski, to chciałoby się natychmiast wstać, założyć traperskie buty, nieprzemakalny płaszcz, wziąć plecak i ruszyć w drogę wytyczonym przez autora szlakiem z jego Wędrowcem śląskim jako inspirującym choć nieoczywistym przewodnikiem.

Waniek nie tylko oprowadzi nas po wydeptanych przez siebie śląskich ścieżkach, zabierze w głąb historii, zanurzy się w czasy Cesarstwa Rzymskiego, migracji Celtów i Germanów, by pokazać czarno na białym i przekonać nas swoim sugestywnym wywodem, że odnaleziona w Ziembicach rzymska cegła nie znalazła się tam przypadkiem.

Będziemy się wraz z nim zastanawiali, co by się stało z tym miastem, gdyby nie zostało ono trywialnie nazwane Ząbkowice Śląskie, tylko jak kierują nas literackie inspiracje i kanony literatury – Frankenstein. Wejdziemy na Ślężę, próbując zgłębić jej tajemnice. Ruszmy dalej, po kolejne śląskie, historyczne, obyczajowe, kulturowe odkrycia i przygody, a gdy doczytamy z wypiekami na twarzy do ostatniej strony, to będziemy żałować, że to już koniec tej wspaniałej podróży.

Polecam, przyjemność lektury jest wyjątkowa!

Henryk Waniek Wędrowiec śląski. Wydawnictwo: W.A.B.

Rok Marka Hłaski. Czy warto dziś sięgać po książki tego pisarza? Może warto robić to… wybiórczo!

Kiedyś czytałem jego opowiadania z wypiekami na twarzy, bez dystansu. Teraz nadarzyła się okazja, żeby do niego wrócić, do jego twórczości, choć… nie mogę przeboleć, że wiele, wiele lat temu, będąc w wojsku gdzieś na krańcach Polski, nie wypożyczyłem z biblioteki na tzw. wieczne nieoddanie pierwszego wydania Pierwszego kroku w chmurach, jak i innych cennych polskich książek wydanych w drugiej połowie lat 50.

Teraz, z okazji roku Marka Hłaski sięgnąłem znów po utwory pisarza, posiłkując się głównie publikacjami z drugiej połowy lat 80 minionego wieku. Czytałem, przewracając kolejne kartki, a one rozklejone zostawały mi w rękach. Cóż, upływ czasu robi swoje, podobnie jest z utworami kultowego, jak się dziś mówi, polskiego, literackiego buntownika.

Pisane w większości na wyjątkowo wysokiej emocjonalnej amplitudzie utwory, w trakcie czytania zaczynają po prostu męczyć, stają się nieznośnie pretensjonalne i nie ratują ich nawet filmowe dialogi, które w powieściach wręcz przytłaczają fabułę. Dialogi się przydają w… filmie więc…Kim byłby Hłasko dziś? Sprawdziłby się pewnie jako autor dialogów kultowych seriali.

Czasami żal, że brakuje Hłasce skupienia się przez dłuższą chwilę na opisie rzeczywistości, na jej wnikliwym oglądzie. Widać nie miał do tego literackiej mięty. Gdy tego próbuje, jak w Pięknych, dwudziestoletnich, to zamienia się to czasami w niestrawne gadulstwo. Ale, ale…

Jest na przykład takie opowiadanie, reportaż, list z Ameryki – tekst zamieszczony w trzecim numerze paryskiej Kultury z 1968 roku zatytułowany Zadziwiający człowiek pająk, dla mnie znakomity, zaskakujący portret ludzi zajmujących się sortowaniem… komiksów. Celne, wnikliwe obserwacje, wciągające dialogi, to się po prostu czyta. Niestety, gdy fragmenty tego tekstu stają się częścią większej całości, w tym wypadku utworu Palcie ryż każdego dnia, tracą gros swojego uroku.

Przypowieści członka Akademii Szwedzkiej, która przyznaje Nobla. Dwunasta jest o… obrońcy, który nigdy nie podawał piłki do tyłu

W zalewie kryminałów, thrillerów i mniej lub bardziej rzewnych obyczajowych opowieści, to jak łyk, no może łyczek świeżego literackiego powietrza, coś innego, ciekawego, nieznanego, poruszającego.

Trzynaście krótkich przypowieści ważnego szwedzkiego (choć u nas raczej nieznanego) pisarza, członka noblowskiej Akademii Szwedzkiej, inspirujących się mitami, apokryfami, ale na wskroś oryginalnych, sprawiających, że po lekturze trzeba się zatrzymać, dać upust myślom i wyobraźni, poczekać chwilę na refleksję.

Z racji prowadzenia sportowego bloga moją uwagę przykuła opowieść dwunasta – piłkarska (autor wie, o czym pisze) o skutecznym obrońcy, który nigdy nie zagrywał piłki do tytułu. I co z tego wyniknęło, gdy raz musiał złamać tę zasadę…

Książka ukazała się w serii Cymelia – przybliżającej dzieła światowej literatury niesłusznie zapomniane. Mają się ukazać m.in. Dashiell Hammett Sokół maltański w tłumaczeniu Tomasza S. Gałązki czy Pierre Boulle Planeta małp w przekładzie Agaty Kozak.

Torgny Lidngren Legendy. Przekład Tomasz Feliks, wydawnictwo artrage.pl

Komisarz Bernard Gross powrócił! I to powinno ucieszyć czytelników, bo czwarta kryminalna powieść o nim trzyma poziom i czyta się świetnie

Nareszcie. Po wielu ostatnich próbach trafiłem na książkę kryminalną napisaną tak, jakbym tego oczekiwał, gdzie jedna atrakcja nie goni drugiej, fabuła nie skrzy się od (wątpliwych) atrakcji i gna bez opamiętania na złamanie karku, wbrew książkowej logice i zdrowemu rozsądkowi. Wiem jednak doskonale dlaczego na półkach księgarskich jest aż tyle takich właśnie utworów.

Portal Kryminalny podał, że w 2023 roku ukazały się w Polsce 484 powieści kryminale (były jeszcze wznowienia!). Rekordziści, a jest ich jedenastu, napisali po cztery takie powieści w ciągu 12 miesięcy. No po prostu stachanowcy powieści kryminalnej. No po prostu taśma produkcyjna.

Konkurencja jest ogromna, żeby się wybić trzeba pisać szybko, przystępnie, mnożąc atrakcje – tak chyba uważa większość autorów, a zwłaszcza tych, których można uznać za Kraszewskich współczesnej polskiej powieści kryminalnej. Przypomnę: Józef Ignacy w ciągu 57 lat napisał ich 232, w tym 144 powieści społecznych, obyczajowych i ludowych i 88 historycznych. Widać, że są tacy, którzy próbują mu dorównać!

Zrost Roberta Małeckiego jest inny niż większość polskich powieści kryminalnych. Dobrze, że autor po raz czwarty powrócił do bohatera, który zyskał przychylność, ba, uznanie czytelników. Wraca zatem komisarz Bernard Gross, który prowadzi kolejne nieoczywiste śledztwo.

Ma prawo się pomylić, ma prawo napić się herbaty, żeby się rozgrzać, bo rzecz dzieje się podczas ostrej zimy, ma prawo zająć się swoim hobby, czy wrócić do traumatycznych zdarzeń z przeszłości, odwiedzić w szpitalu pogrążoną w śpiączce żonę, czy starać się naprawić relacje z synem. Podobnie jest z innymi nieoczywistymi bohaterami powieści, gdzie momentami codzienne życie okazuje się ważniejsze od prowadzonego śledztwa. A rozwiązanie zagadki powiązane z traumatyczną wojenną przeszłością, nie jest łatwe, proste, oczywiste, raczej podszyte wątpliwościami i życiową goryczą. A jednak choć tempo jest nieśpieszne, książka trzyma cały czas w napięciu i trudno się od niej oderwać.

Robert Małecki Zrost Wydawnictwo Literackie

Wielka saga o Dzikim Zachodzie. Czyta się jednym tchem. Dla fanów westernu lektura obowiązkowa!

Od dziecka uwielbiam westerny. Fascynacja zaczęła się, gdy zobaczyłem w kinie klasyka gatunku Dyliżans Johna Forda z Johnem Wayne w roli głównej. Potem było W samo południe, Siedmiu wspaniałych, opowieści Sergio Leone czy Sama Peckinpaha, po wyjątkowy antywestern Clinta Eastwooda Bez przebaczenia… Czytałem książki Karola Maya i Wiesława Wernica. Rozpierała mnie duma, gdy na początku lat 90 zdobyłem wydaną po polsku epopeję o Dzikim Zachodzie – Na południe od Brazos (drugi w historii książkowy western uhonorowany Nagrodą Pulitzera). Przeczytałem jednym tchem, z wypiekami na twarzy.

Sięgnąłem po nią po raz kolejny, gdy zobaczyłem udany serial, a ostatnio dlatego, że Marek Król i Michał Kłobukowski przełożyli kolejne dwie części westernowej sagi – jej część pierwszą i ostatnią. Na tłumaczenie czeka jeszcze książka Comanche Moon, którą należałoby czytać, jako drugą w kolejności.

Larry McMurtry, autor Ostatniego seansu filmowego czy Czułych słówek, chciał skończyć westernową historię na jednej opowieści – Na południe od Brazos, ale czytelnicy mu na to nie pozwolili. Saga okazała się książkowym hitem, więc autor postarał się o więcej.

Wielka przygodowa opowieść nie stron od humoru, ironii, ale i okrucieństwa. Przedstawia tamten świat, odnosząc się do autentycznych wydarzeń z dziejów podboju tych ziem, bez upiększeń.

Ulice Laredo ukazały się w USA na początku lat 90 minionego wieku. I tu moje zaskoczenie… To klasyczny antywestern. Burzenie mitu, odarcie go ze złudzeń, a zarazem opowieść o… sile kobiet, które trafiły na Dziki Zachód. Mnie podoba się najbardziej. Jak na to nie patrzeć lektura sagi zapewnia radość czytania!

Western wiecznie żywy. Właśnie czytam zapowiedź pojawienia się książki Jarosława Dobrowskiego Dziwny Zachód – połączenie westernu, horroru i opowieści fantasy.

Larry McMurtry. Szlak umrzyka. Na południe od Brazos. Ulice Laredo

Nemezis Macieja Siemiedy czyli za szybko i za łatwo, żeby się przejąć losami bohaterów

Łatwość pisania może być błogosławieństwem, ale też przekleństwem. Maciej Siemieda bez wątpienia umie opowiadać. Robi to jednak błyskawicznie, bez chwili wytchnienia, a zarazem pogłębionej refleksji, zmieniając błyskawicznie rzetelnie pokazane historyczne i geograficzne tło opowiadanej historii. Nemezis toczy się za szybko, przenosząc nas w coraz to nowe historyczne krajobrazy, wikła bohaterów w ciekawe wydarzenia, ale zamiast je rozwijać, już goni za następnymi. Niestety to w gruncie rzeczy tylko opis, a nie zagłębienie się w przedstawianym świecie bohaterów.

Na dodatek plakatowe jest też tło, na którym toczy się akcja – historia braci i saga o poszukiwaniu zadośćuczynienia za doznane krzywdy. A już posługiwanie się w tytule, treści i reklamie Nemezis – czyli boginią zemsty, sprawiedliwości i przeznaczenia – wydaje mi się po prostu literackim nadużyciem. Nie znajduje uzasadnienia w opowiedzianej błyskawicznie. wielobarwnej rodzinnej sadze.

W sumie czyta się ten literacki thriller bez większych problemów, a po zamknięciu książki szybko o nim zapomina. Tak, jak powieści młodzieżowe, widziane z dorosłej perspektywy, czy oglądane telewizyjne sagi, zbyt jednowymiarowe, żeby się nimi przejąć.

Autor raczy nas co kilka chwil kolejnymi atrakcjami, żebyśmy tylko nie oderwali się do lektury. Jak czytamy w opisie główny bohater Bruno Janoschek w każdej z brawurowych ról, które napisało dla niego życie: fenomenalnego artysty cyrkowego rzucającego nożami, hitlerowskiego komandosa w czasie II wojny światowej z legendarnego oddziału Otto Skorzenego, PRL-owskiego więźnia, wreszcie uczestnika niebezpiecznej gry o przyszłość Śląska w nowej Europie.

Brzmi świetnie, gorzej, gdy w sumie kończy się na ciekawej historii, opowiedzianej jednak bez psychologicznych i obyczajowych niuansów.  

Maciej Siembieda, Nemezis, Wydawnictwo Agora

„Za granicą” – lektura na lato? Niestety, zamiast wciągającego dreszczowca mamy kolejny kryminalny dziwoląg

To miał być książkowy – kryminalny hit na upalne lato. No, nie do końca to się udało. Wakacje, Chorwacja i dwie pary – polska i szwedzka. Co się między nimi może wydarzyć, gdy zawrą bliższą znajomość?

Najpierw książka jest podszytym erotyzmem wakacyjnym dreszczowcem, by w końcu stać się nieco karykaturalną kryminalną groteską, w której nikt nie jest tym, kim się Państwu wydaje, a zbrodnia goni zbrodnię.

Mówiąc szczerze, nie rozumiem dlaczego dziś nie można napisać powieści kryminalnej czy sensacyjnej, jak Bóg przykazał, w której wartka akcja toczy się logicznie, skupiając oczywiście uwagę czytelnika i prowadzi do zaskakującego, ale racjonalnego rozwiązania. Dlaczego trzeba wszystko udziwniać do granic wiarygodności i… epigonizmu. Ile już bowiem takich, mających potencjał powieści kryminalnych, tracących wszystko prze nadmiar atrakcji, już w tym roku przeczytałem!

Niestety, ten sam grzech nadmiaru dopadł też Wojciecha Chmielarza – cenionego autora popularnych powieści. Nadmiar powoduje też gwałtowne przyspieszenie wydarzeń, które wydają się coraz mniej wiarygodne i sensowne. Jakby pisarza goniły terminy, naciskał wydawca (zdążyć na lato!!!), a on chcąc wszystkim dogodzić udziwniał, komplikował byle dalej, byle szybciej, gubiąc sens i psychologiczną głębię. Szkoda, szkoda, szkoda.

W moim osobistym tegorocznym rankingu powieści kryminalnych ciągle pierwsze miejsce zajmuje „Półmistrz” Mariusza Czubaja, w którym wartka akcja dzieje się na transatlantyku, który w sierpniu 1939 roku zmierza z Gdyni do Argentyny, a gdzie ważne role w tworzeniu i rozwiązaniu kryminalnej łamigłówki odgrywają: myśliciel Edward Abramowski, polscy szachiści i… Witold Gombrowicz, nie brakuje też oryginałów, szpiegów i wielu smakowitych literackich aluzji. Ważne, może najważniejsze, że książka ma narracyjną dyscyplinę i logikę godną, nie boję się tego powiedzieć, Agathy Christie.

Wojciech Chmielarz „Za granicą” Wydawnictwo Marginesy

Polska literatura kryminalna dziś musi być pełna sensacyjnych atrakcji. Inaczej czytelnik jej nie kupi?

Chwila odpoczynku od sportu i skupienie uwagi na książkach, najpopularniejszych w Polsce.

Nie da się ukryć – literatura kryminalna i sensacyjna rządzi polskim rynkiem wydawniczym. Oj, wiele zmieniło się przez ostatnie 15 lat. Kiedyś, jak podkreśla słusznie jeden ze znanych autorów – Mariusz Czubaj – pojawiało się do dwudziestu nowych pozycji rocznie, teraz jest ich około… dwustu!

Konkurencja jest ogromna i choć księgarni coraz mniej, kwitnie sprzedaż wysyłkowa, w tym e-booków, coraz rzadziej zamyka się biblioteki, więc jest gdzie zaistnieć, pokazać się i co najważniejsze sprzedać.

W nowej sytuacji dominuje nowa tożsamość kryminalnych książek. Najważniejsze jest oczywiście zaciekawić – fabułą, konstrukcją postaci, czy obyczajowym kontekstem, ale pojawia się potężna obawa autorów, czy potrafią utrzymać uwagę czytelnika do ostatniego zdania. Czy znudzony nie odłoży książki w połowie lektury i już nie sięgnie po następną tegoż autora? Czy przy coraz szybszym tempie filmowych kryminałów, thrillerów i tym podobnych obrazów, literatura potrafi nie odstawać, umie dotrzymać im kroku?!

Do czego to prowadzi? Do pojawiania się nadmiaru książkowych atrakcji. Nie wystarczy, że ktoś prowadzi kryminalne śledztwo. Przy okazji muszą go porwać, uczynić przedmiotem większej politycznej gry, namnożyć mu trupów i podejrzanych do granic psychologicznej pojemności. Nawet, gdy rzecz dzieje się w ciągu jednej nocy, to sensacyjnych reminiscencji jest tyle, że starczyłoby na kilka książek. To jednych, czy wręcz większość (?) czytelników podobno satysfakcjonuje. Polityka nadmiaru wywołuje w nich uczucie książkowej sytości i daje poczucie dobrego zainwestowania coraz większej (inflacja! inflacja!) gotówki. Czyni całą czytelniczą buchalterię po prostu opłacalną.

Takie obowiązują dziś standardy, które, moim zdaniem, gubią pogłębioną psychologię postaci, szczegółowy, barwny opis obyczajowo – społecznego tła i wręcz rozmydlają całą kryminalną zagadkę. To taki pierwszy przejaw epigonizmu, zjadania własnego ogona. Polityka nadmiaru może spowodować, oby nie, że kryminalny boom może się skończyć.

Przeczytane ostatnio:

Wojciech Chmielarz Długa noc

Mariusz Czubaj Cios kończący

Marek Krajewski Czas zdrajców

Jędrzej Pasierski Gniazdo

Opis meczu futbolu amerykańskiego mówi wszystko. Książkowy M*A*S*H nie będzie bestsellerem

Po prostu nie mogłem uwierzyć, że literacki pierwowzór jest tak słaby. Mam taką cichutką nadzieję, że to może wina tłumaczenia, bo jeśli jest ono całe pozbawione sytuacyjnej i językowej ikry, jak opis meczu futbolu amerykańskiego, to trudno liczyć na zaczytanie.

Ktoś jednak chyba myślał podobnie, że rzecz jest po prostu słaba, bo książka nie miała jakieś wyjątkowej promocji, nie błyszczała w dziale premier, wręcz trzeba jej było szukać po księgarskich kątach.

Gdzie tam M*A*S*H Richarda Hookera do Paragrafu 22 Josepha Hellera – prawdziwej, ostrej jak brzytwa antywojennej satyry po przeczytaniu której człowiek po prostu musi zostać pacyfistą.

Wiem, że czasy są raczej wojenne niż antywojenne, ale wracając do… M*A*S*H, to Robert Altman musiał się wykazać wyjątkowym artystycznym geniuszem, że dostrzegł w marnej (może tylko marnie przetłumaczonej?) powieści wielki filmowy potencjał i nakręcił jeden z moich ulubionych obrazów i nie tylko moich. Film z 1970 roku uhonorowany został Złotą Palmą w Cannes oraz pięcioma nominacjami do Oscara.

A mógł w ogóle nie ujrzeć światła dziennego, bo producentom nie podobała się jego swoboda obyczajowa, antypatriotyczność i antywojskowść, co w wyjątkowo czułej na te wartości Ameryce mogło się okazać strzałem samobójczym. Na szczęście zachwyt krytyki i pierwszych kinowych widzów przełamał wszelkie opory i bariery. Przyznaję za milionami innych widzów, że Donald Suterland, Elliot Gould i Tom Skerritt w rolach anarchistycznych, ale wyjątkowo dobrze znających się na swojej robocie chirurgach szpitala polowego podczas wojny koreańskiej, byli po prostu zachwycający.

Sukces film, przyczynił się do sukcesu wybornego serialu, który ujrzał światło dzienne 17 września 1973 roku zdobył 8 nagród Złotych Globów, 37 innych nagród i 133 nominacje. Tu też cała ekipa trzymała wyborny poziom z Alanem Aldą na czele. Ech, gdyby taka była książka nie uznałbym weekendowych wieczorów przeznaczonych na lekturę za stracone.

Richard Hooker M*A*S*H. Wydawnictwo Znak, Kraków 2022.

Newer posts »

© 2024 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑