Rezerwowy Pafka

Tag: łks porażka (Page 2 of 3)

Koniec pięknej serii. ŁKS przegrał po raz czwarty, drugi na własnym boisku. Kapitan Pirulo nie wykorzystał jedenastki!

Piękna seria się skończyła. Po serii sześciu meczów bez porażki, ŁKS przegrał drugi mecz na własnym boisku. Pojedynek na ligowym szczycie. Ulegając Wiśle Płock. Łodzianie mieli sytuację, ba mieli rzut karny i nie potrafili tego wykorzystać. Takie sytuacje z reguły się mszczą i tak też stało się tym razem.

Miejsce wykartkowanego, będącego w bardzo dobrej formie Mokrzyckiego (oj, było widać jego brak!), zajął Pirulo. ŁKS zaczął mocno, ofensywnie. W 7 min po dobrej składnej akcji celnie strzelił w sam róg Wysokiński, ale Gostomski nie dał się zaskoczyć. Łodzianie atakowali dalej. Najaktywniejszy Młynarczyk trafił w słupek.

Potem impet gospodarzy osłabł. Tymczasem Wisła wzięła się do roboty i była coraz groźniejsza. Po centrostrzale Jimeneza, Bobek sparował piłkę na poprzeczkę.

Druga połowa zaczęła się od indywidualnej akcji (kiedy taką oglądaliśmy?!) Pirulo zakończoną celnym, choć obronionym strzałem. ŁKS atakował z impetem, a inicjatorem i kreatorem akcji był kapitan drużyny. Po kolejnym dynamicznym ataku i dograniu Młynarczyka, rywal uprzedził stojącego przed pustą bramką Feiertaga.

Gdy nie wykorzystuje się przewagi i dogodnych sytuacji to się traci… bramkę. Tak też się stało. Po dobrym podaniu Pacheco wprowadzony chwilę wcześniej, niepilnowany w polu karnym Pomorski pokonał Bobka. Wisła miała szansę na drugiego gola, po błędzie Głowackiego i Kupczaka. Salvador lobował Bobka, ale piłka na szczęście dla gospodarzy przeleciała obok słupka. Wisła atakowała z impetem, a ŁKS bronił się momentami rozpaczliwie.

W odpowiedzi po indywidualnej akcji rezerwowy Balić został sfaulowany w polu karnym. Pirulo, egzekwując jedenastkę, zmylił bramkarza, ale posłał piłkę obok słupka. Po prostu czarna rozpacz. To nie mogło się dobrze skończyć i nie skończyło. Łodzianie przegrali czwarty ligowy mecz, choć w końcówce mieli dwie fantastyczne bramkowe sytuacje.

6 października o godz. 17 ŁKS zagra z GKS w Tychach. Rywale nie wygrali jeszcze ligowego spotkania na własnym boisku. W ostatnim starciu ze Stalą w Rzeszowie przegrali aż 1:5.

ŁKS – Wisła Płock0:1 (0:0)

0:1 – Pomorski (60)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Gulen, Wiech, Głowacki, Arasa, Pirulo, Kupczak, Wysokiński, Młynarczyk (77, Zając), Feiertag (65, Balić)

Po prostu czarna rozpacz. Na dziś, po trzeciej porażce, ŁKS to główny kandydat do… spadku z I ligi!

Trzeba bić na alarm. Nie ma już na co czekać. Sytuacja jest dramatycznie zła. ŁKS doznał trzeciej ligowej porażki i na dziś jest jednym z głównych kandydatów do spadku z I ligi!

ŁKS przystąpił do meczu z Kotwicą bez kreowanego na reżysera i lidera drugiej linii – Pirulo, którego nie było nawet na ławce rezerwowych, za to z taką samą defensywą, jak w ostatnim przegranym meczu z Miedzią (0:1), z Sitkiem i napastnikiem Feiertagiem w wyjściowej jedenastce.

Łodzianie zaczęli fatalnie. Kosakiewicz wyprowadził w pole dwóch ełkaesiaków. Dokładnie zagrał przed bramkę. Bomba nie potrafił skutecznie interweniować – wybić futbolówkę – minął się z nią i Bykowski (syn byłego piłkarza łodzian – Macieja) posłał z bliska piłkę głową do siatki. Tylko rwać włosy z głowy. Z rozpaczy.

Sześć minut później mogło być jeszcze gorzej. Fatalnie kryty Jonathan Junior strzelił inteligentnie po długim rogu. Bomba nie sięgnął piłki i… Na szczęście dla łodzian odbiła się ona od słupka.

Bezradny w kreowaniu gry ŁKS szukał szczęścia w dośrodkowaniach. Niestety, wprost w ręce bramkarza Kozioła. Po pół godzinie na celny strzał zdobył się Arasa. Idealny do łatwej obrony.

Pseudotechniczny popis kompletnie niewidocznego napastnika Feiertaga (zagranie, a może nieudolny strzał piętką) sprawił, że zamiast wyrównania, mieliśmy uczucie zażenowania.

Bolało to, że gospodarze w pierwszej połowie przypominali… chłopca do bicia w starciu z beniaminkiem I ligi, który w zeszłym sezonie potrafił przegrać mecz z drugim zespołem ŁKS(!!!!).

W drugiej połowie gospodarze niby próbowali coś tworzyć, ale wolno, czytelnie, bez błysku. W tej sytuacji nic dobrego dla łódzkiej drużyny nie mogło wyniknąć.

W odpowiedzi Kotwica mogła, ba powinna zdobyć drugą bramkę. Po juniorskim, za krótkim wybiciu Gulena (który to już raz!) Kozajda w doskonałej sytuacji strzelił z 12 metrów nad poprzeczkę. W odpowiedzi niecelnie uderzył Łabędzki, a mógł to zrobić zdecydowanie lepiej.

ŁKS przyspieszył. Rywal tracił siły. Łodzianie zdobyli bramkę, ale radości nie było, bo była pozycja spalona (Kelechukwu). Rezerwowi wnieśli sporo energii. Grali, stwarzali niezłe sytuacje. Znakomicie strzelał Młynarczyk, ale Kozioł był na posterunku.

Gdy wydawało się, że coś pozytywnego może się stać, po beznadziejnie głupim, brutalnym faulu Majcenić ujrzał słusznie czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. To było wyjątkowe, jakże bolesne podsumowanie tego meczu dla ŁKS! Jakby tego było mało. Po prostej stracie Petrović w sytuacji sam na sam ustalił wynik meczu.

Po meczu kibice przeprowadzili rozmowę wychowawczą z piłkarzami ŁKS.

ŁKS – Kotwica Kołobrzeg 0:2 (0:1)

0:1 – Bykowski (14, głową), 0:2 – (90+5, Petrović)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihaljević, Majcenić, Sitek (46, Młynarczyk), Wysokiński (53, Łabędzki), Kupczak, Mokrzycki, Arasa (64, Kelechukwu), Feiertag (90+1, Zając)

ŁKS. Do tej pory było źle. Teraz jest… beznadziejnie. Łodzianie na drodze do spadku!

Tak dalej być nie może, bo taka futbolowa mizeria, skończy się spadkiem ŁKS z I ligi. Łodzianie po przebudowie drużyny stali się chłopcem do bicia. W trzech meczach zdobyli punkt. Po prostu czarna rozpacz.

W Legnicy miała być gra o trzy punkty. Był pokazy artystyczne, z których nic nie wynikało. Rywale próbowali jednego zagrania raz, drugi, trzeci, aż wreszcie dopięli swego. Zdobyli bramkę i wygrali.

Szkoda, że na początku meczu Młynarczyk nie wykorzystał błędu Grudzińskiego, który źle przyjął piłkę. Podobna gafa przytrafiła się łodzianinowi. W odpowiedzi Bomba z trudem odbił piłkę po strzale Kaczmarskiego.

ŁKS starał się mieć inicjatywę. Ech, gdyby dobrze piłkę w polu karnym przyjął Młynarczyk po inteligentnym zagraniu Pirulo. Niestety, tak się nie stało. Pierwszy strzał łodzian czyli uderzenie Mokrzyckiego (panu Bogu w okno) w 26 minucie.

Miedź próbowała zaskakiwać długim podaniem za plecy defensywy. Raz o mało się to nie udało. Padł gol, ale wcześniej piłkarz gospodarzy był na pozycji spalonej. W ŁKS próbował znów Mokrzycki, ale znów wyjątkowo niecelnie.

Łodzianie do przerwy mieli inicjatywę, przeważali i… kompletnie nic z tego nie wynikało. Za to w doliczonym czasie gry strzałem z ostrego kąta próbował zaskoczyć Bombę Drzazga. Na szczęście skończyło się na strachu. Bramkarz był na posterunku. Łodzianie bez celnego strzału. Jak tu marzyć o sukcesie.

Zaczęła się druga połowa i goście mogli mówić o szczęściu, że piłka po strzale Mioca z 14 metrów przeleciała obok słupka. W odpowiedzi to do czego się już przyzwyczailiśmy. Mihaljević wyskoczył do dobrej centry, główkował, ale oczywiście obok słupka.

W drugiej połowie próbowali mieć inicjatywę gospodarze. Ale, ale… pierwszy, choć słaby, celny strzał łodzian, autorstwa Gulena w… 63 minucie gry. Niecałą minutę później musiał wykazać się Wrąbel, po dobrym mocnym uderzeniu Majenicia.

Skoro nie łodzianie, to skutecznością wykazali się gospodarze. Ile razy można się nabrać na takie zagranie. Jak widać po ŁKS, nie raz, nie dwa, nie trzy, aż rywal pokaże akcję na gola. Za linię obrony piłkę dostał Mioc. Ograł rozpaczliwie próbującego obronić tę sytuację Bombę i posłał piłkę do siatki. W odpowiedzi po strzale Arasy i rykoszecie piłka niestety przeleciała obok słupka.

ŁKS szukał swojej szansy. Po pierwszym celnym strzale w sezonie Pirulo piłka wylądowała w rękach Wrąbla. Ciężki i wolny Feiertag nie doszedł do piłki zagranej na drugi metr przed bramką Miedzi. Trzeba być kompletnie bez formy, żeby tak się zachować, gdy jest się podobno napastnikiem.

W każdym razie ŁKS przejął inicjatywę. Bez bramkowego skutku. Rywale nie zamierzali się przyglądać. Musiał wykazać się Bomba, chyba jedyny piłkarz ŁKS, do którego nie można mieć pretensji.

Miedź Legnica – ŁKS 1:0 (0:0)

1:0 – Mioc (68)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen, Mihajlević, Majenić, Zając (64, Sitek), Pirulo (90+4, Łabędzki), Kupczak, Mokrzycki, Młynarczyk (73, Feiertag) Arasa

Nieudana premiera. ŁKS miał za mało atutów, żeby zdobyć w Gdyni choćby punkt

ŁKS przegrał w swojej ligowej premierze, prezentując niestety przeciętne sportowe możliwości. Proste błędy w defensywie (skąd my to znamy!), dziecinnie proste straty w ofensywie. To musiało się źle skończyć i tak się skończyło.

Wyjściowa jedenastka ŁKS nie do poznania z poprzednim sezonem. Zwraca uwagę brak w kadrze bramkarza Bobka i miejsce tylko na ławce rezerwowych najlepszego piłkarza minionego sezonu – Mokrzyckiego. W roli napastnika… Balić. W Arce jeden z dotychczasowych liderów, napastnik Czubak, wylądował na ławce rezerwowych. Jednym z telewizyjnych komentatorów był Marciniak – tak tak – były gracz Arki i jedna z ikon ŁKS!

Mecz zaczął się od samych łódzkich nieszczęść. Już w 6 minucie sprzed linii bramkowej piłkę musiał wybijać Gulen. W następnej akcji swoje fatalne oblicze z poprzedniego sezonu pokazał Louveau. Niby krył, a tak naprawdę pozwolił na zbyt dużo, ba na wszystko, Marcjanikowi, który pewnym uderzeniem głową posłał piłkę w róg bramki łodzian.

W miarę upływu czasu łodzianie próbowali przejąć inicjatywę. Na pierwszy strzał (panu Bogu w okno) łodzianie zdobyli się po blisko 38 minutach gry. Jego autorem był Młynarczyk. Drugi, równie beznadziejny, tym razem głową, był autorstwa kapitana Pirulo.

Do trzech razy sztuka. Po bardzo dobrej centrze Młynarczyka i jeszcze lepszym uderzeniu głową, Louveau doprowadził do wyrównania, rehabilitując się za wpadkę z początku meczu. W doliczonym czasie pierwszej połowy znakomitą interwencją popisał się Bomba.

W drugiej połowie znów po rzucie wolnym dobrze zachował się Bomba. W ofensywie łodzianom brakowało dobrego ostatniego podania. Szkoda, bo to ŁKS miał inicjatywę w grze. Do pierwszej groźnej kontry gospodarzy, gdy w dogodnej sytuacji Gaprindaszwili strzelił nożycami nad poprzeczkę. Ełkaesiacy sami prowokowali groźne ataki gospodarzy w beznadziejnie prosty i bezsensowny sposób tracąc piłkę.

To musiało się źle skończyć. Łodzianie dali miejsce do strzału w polu karnym Skórze, który uderzył między nogami Gulena i trafił do bramki. Szansę na wyrównanie miał Arasa (grający z numerem 9!), ale fatalnie skiksował. Potem jeszcze raz Bomba ratował łodzian, broniąc strzał Oliveiry.

Kto wypadł najlepiej z ełkaesiaków? Bardzo dobrze zaprezentował się w roli komentatora Marciniak – konkretny, rzeczowy, spostrzegawczy, obiektywny. To był prawdziwie udany telewizyjny debiut. Tylko tak dalej!

Arka Gdynia – ŁKS 2:1 (1:1)

1:0 – Marcjanik (7, głową), 1:1 – Louveau (45+2, głową), 2:1 – Skóra (88)

ŁKS: Bomba – Dankowski, Gulen (89, Mihaljević), Louveau, Majenić, Kupczak, Pirulo (79, Mokrzycki), Wysokiński, Młynarczyk (79, Pawlak), Zając (67, Sitek), Balić (67, Arasa)

22 druga porażka ŁKS. Gol debiutanta sprawił jednak, że walka trwała do końca

Tego można się było spodziewać. ŁKS doznał 22 (15 na wyjeździe) ligowej porażki, Przy takiej statystyce przegranych można tylko wstydliwie zamykać ligową tabelę. Łodzianie walczyli jednak do końca. Debiutant Iwańczyk zdobył gola, co pozwoliło jedynie łodzianom doznać… honorowej porażki.

W składzie ŁKS pojawił się, a jakże, niezniszczalny, choć słaby Gulen oraz… Pirulo, który tym razem zagrał więcej niż poprawnie. Bodaj pierwszy raz w tym sezonie!

Łodzianie zaczęli mecz praktycznie pięcioma defensorami i już po 3 minutach mogli stracić gola. Zagapili się, nie kryli, nie patrzyli, co się dzieje, co w głównej mierze dotyczy Mammadova, i w efekcie Chodyna dostał wykładankę, ale na szczęście w bramce gości był Bobek, który obronił trudny strzał z linii pola karnego. Raz się upiekło, drugi raz już nie. Kolejny błąd ogromny błąd w ustawieniu, łapaniu na spalonego, Mammadova oraz Loeuvou i Kurminowski wykorzystał sytuację sam na sam. Czarna rozpacz! Tak po prostu grać nie można. Dlaczego, dlaczego ciągle szansę dostają ludzie niegodni zaufania.

Zagłębie robiło na boisku, co chciało. Bawiło się piłką, grą i przeciwnikiem. ŁKS bez Mokrzyckiego przypominał w grze defensywnej pijane dziecko we mgle. Gdyby nie interwencje Bobka już po 25 minutach mogło być po meczu.

Statystyki nie kłamały. Zagłębie 10 razy strzelało na bramkę rywali, cztery razy celnie. Konto ŁKS to… 0. Na dodatek czwartą żółtą kartkę ujrzał Ramirez i nie wystąpi w ostatnim meczu przeciwko Stali Mielec.

Na więcej odwagi w grze łodzianie zdobyli się pod sam koniec pierwszej połowy. Nic jednak z tego nie wyniknęło, poza groźnym choć niecelnym strzałem Ramireza i trochę lepszą współpracą hiszpańskich pomocników.

Druga połowa zaczęła się jak pierwsza. ŁKS nie po raz pierwszy miał szczęście, że nie stracił drugiego gola. Potem jednak gra potoczyła się inaczej… Odpowiedzią był pierwszy celny, choć w sumie łatwy do obrony, strzał Ramireza. To stało się w… 50 minucie spotkania. Potem były jeszcze dwa celne, choć równie słabe strzały gości. Mógł jednak paść gol dla łodzian, ale w dobrej sytuacji nieznacznie się pomylił Pirulo. Impuls do lepszej gry dał starający się za dwóch wprowadzony na boisku Tejan.

Wszystko zdało się psu na budę. Chodyna grał tak, jakby już był w dobrej szkole, a jego rywale raczkowali w przedszkolu. Przeprowadził akcję, którą trochę szczęśliwie skutecznie wykończył Grzybek. Potem, jak zwykle, wszystko się posypało i Bobek ratował ŁKS przed stratą kolejnych goli.

Łodzianie mogli wrócić do gry, ale Tejan przegrał pojedynek z bramkarzem Zagłębia, a za chwilę Ramirez posłał piłkę obok słupka. W łódzkiej drużynie zadebiutował w ekstraklasie syn znanego dziennikarza Polsatu – 17-letni Iwańczyk.

Od 84 min ŁKS grał z przewagą jednego zawodnika (drugą żółtą kartkę ujrzał Chodyna). Po jednej, drugiej akcji łodzian na listę strzelców wpisał się Iwańczyk (debiut marzenie) po zagraniu Koprowskiego. Rezerwowi wypracowali gola. W ostatnich sekundach szansę miał jeszcze Młynarczyk, ale posłał piłkę nad poprzeczkę. Może warto było wpuścić ich wcześniej na boisko?! Zagłębie kontynuuje znakomitą ligową passę. Wygrało czwarty mecz z rzędu.

Zagłębie Lubin – ŁKS 2:1 (1:0)

1:0 – Kurminowski (7), 2:0 – Grzybek (58), 2:1 – Iwańczyk (90+4)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Mammadov, Gulen, Tutyskinas – Louveau (67, Koprowski) – Szeliga, Ramirez (74, Iwańczyk), Pirulo (85, Hoti), Głowacki (67, Młynarczyk) – Janczukowicz (46, Tejan)

ŁKS doznał ligowej klęski po katastrofie w defensywie. Panowie piłkarze może rzućcie ręcznik i przestańcie doprowadzać kibiców do białej gorączki!

Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź

ŁKS nie gra już o nic. Na długo niestety przed gwizdkiem kończącym zmagania z hukiem spadł z ekstraklasy. Piłkarze zapowiedzieli, że swój honor mają i jak mówi Mariusz Pudzianowski, łatwo skóry nie sprzedadzą.

Słowa, słowa, puste słowa… One dla piłkarzy z al. Unii nic nie znaczą. Wyszli na boisku w Gliwicach i oczywiście w marnym stylu, przy katastrofie w defensywie, przegrali po raz 21 w rozgrywkach, 14 na wyjeździe.

W grze łodzian od początku był luz blues, a w niebie, a raczej defensywie, momentami same dziury. W 18 min Gulen zgubił krycie w defensywie, a Wilczek z czterech(!) metrów główkował obok słupa. No, po prostu fart. Osiem minut później Mammadov wycofywał piłkę do Bobka tak niefortunnie, że o mały włos nie padła one łupem Wilczka. Na szczęście znów skończyło się na strachu. Nie sprawdziło się też powiedzenie do trzech razy sztuka, bo Bobek sparował piłkę po główce Ameyawa.

W sumie w pierwszej połowie więcej było przepychanek, prostych strat, niedokładnych podań niż składnej gry.

Druga część spotkania rozpoczęła się od gola dla gospodarzy. Gulen po wrzucie z autu(!) wybił piłkę bez sensu, wprost pod nogi byłego widzewiaka Ameyawa, który oczywiście skorzystał z prezentu i posłał piłkę pod poprzeczkę. Kolejna defensywna czarna rozpacz!

Piast chciał pójść za ciosem, ŁKS się bronił i szukał skutecznej kontry. Indywidualne akcje Tejana kończyły się faulami rywali i niecelnymi strzałami z rzutów wolnych.

Tymczasem wszedł na boisko olewający ŁKS Durmisi złamał linię spalonego, co spowodowało, że Wilczek, który pierwszy dopadł do piłki odbitej przez Bobka, nie był na spalonym i prawidłowo zdobył drugiego gola. ŁKS rozsypał się zupełnie i szybko stracił trzecią bramkę, oczywiście po katastrofalnych błędach w defensywie. A potem jeszcze jedną, gdy nikt nie krył Felixa. Po prostu wstyd, aż nie chciało się na to patrzeć.

Gole byłego widzewiaka i kolegów zapewniły utrzymanie Piastowi. A ŁKS? Niestety, w grze o pietruszką musi jeszcze męczyć siebie i nas.

Piast Gliwice – ŁKS 4:0 (0:0)

1:0 – Ameyaw (47), 2:0 – Wilczek (73), 3:0 – Felix (76), 4:0 – Felix (88)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Mammadov, Gulen, Głowacki (69. Durmisi), Tejan, Ramirez (89, Ceijas.), Mokrzycki, Hoti (69, Pirulo), Młynarczyk (59, Szeliga), Janczukowicz (69, Jurić)

Obce boiska niczym ligowa zmora. Jedenasty mecz i jedenastka porażka ŁKS, choć łodzianie strzelali…trzy bramki, niestety nieuznane!

W jedenastym ligowym meczu na obcym boisku ŁKS doznał jedenastej porażki. Po prostu wstyd. Wydarzeniem spotkania była beznadziejna gra defensywy łodzian do przerwy i pięć… nieuznanych goli, w tym trzy dla ŁKS.

Bez napastnika – Tejana i mającego uchodzić za jokera w talii – Hotiego zagrał ŁKS zaległy ligowy mecz w Mielcu ze Stalą. Za Tejana wszedł na boisko Jurić i to była jedyna zmiana w podstawowym składzie w porównaniu ze spotkaniem z Pogonią (2:4).

ŁKS zaczął odważnie, jak w Szczecinie. I co z tego, skoro szybko stracił gola (8 minuta). Na szczęście VAR sprzyjał łodzianom. Sędziowie uznali, że wcześniej był spalony. Uff! Inna sprawa, że defensywa ŁKS przypominała pijane dzieci we mgle. W kolejnej groźnej akcji niepewnych defensorów znakomitą interwencją wyręczył Bobek. W kolejnej sytuacji taka akcja bramkarza nie pomogła. Padł gol, ale znów z pozycji spalonej.

Ile można mnożyć prostych błędów, tworzyć, z braku umiejętnośc,i zapalnych sytuacji? Kolejny koszmarny błąd w polu karnym – dwóch niepilnowanych rywali, no po prostu coś nieprawdopodobnego, przyniósł prawidłowo zdobytą bramkę. Tak, jak ŁKS nie grają w defensywie juniorzy! A kto się wpisał na listę strzelców? Oczywiście Szkurin (11 gol). Goli mogło być więcej, bo ŁKS popełniał błąd za błędem, ale sprzyjało mu szczęście.

Tymczasem cała futbolowa odwaga ŁKS w pierwszej połowie skończyła się na jednym słabym, niecelnym strzale Mokrzyckiego. Płakać czy może jednak się śmiać?!

Błędy, błędy i dramatyczne, choć skuteczne interwencje w defensywie łodzian – tak się zaczęła druga połowa. Z upływem minut ŁKS przesunął grę na połowę rywali. Zamieszanie w polu karnym gospodarzy skończyło się pewną interwencją Esselinka, zanim dopadł do piłki były gracz Stali – Flis.

W kolejnej akcji obrońca zdobył gola, ale arbiter Krasny uznał, że wcześniej było zagranie faul na Matrasie. Czy miał rację? Mówiąc szczerze, śmiem wątpić. Było tu więcej aktorstwa niż faulu. ŁKS został skrzywdzony! No cóż nie wszyscy sędziowie w polskiej lidze są Marciniakami.

W kolejnej sytuacji po rzucie rożnym atakowany Getinger nie upilnował Balicia i ŁKS doprowadził do wyrównania. Sytuację analizował VAR i gola nie uznał! Na dodatek Balić ujrzał żółtą kartkę za niebezpieczne zagranie.

ŁKS się nie zniechęcał. Po główce Mammadova świetnie interweniował Kochalski. Po centrze Ramireza do siatki piłkę posłał Mokrzycki. Coś niesamowitego. Sędzia odgwizdał (tym razem słusznie) spalonego! Przez ostatnie sześć minut goście grali z przewagą jednego zawodnika. Para w gwizdek. ŁKS musiał się znów obejść ligowym smakiem.

Stal Mielec – ŁKS 1:0 (1:0)

1:0 – Szkurin (27)

ŁKS: Bobek – Szeliga (70, Młynarczyk), Mammadov, Flis, Durmisi – Mokrzycki, Ceijas (61, Letniowski)- Pirulo (46, Dankowski), Ramirez, Balić (90, Głowacki)- Jurić (46, Janczukowicz)

Odważna gra, dwa gole ŁKS i… 10 wyjazdowa porażka. To kolejny, bardzo bolesny gwóźdź do ekstraklasowej trumny

Fot. Cyfrasport/ŁKS Łódź

Trzeci trener ŁKS (Matysiak, a wcześniej Moskal i Stokowiec) w sezonie i efekt ten sam. Bez cienia sukcesu na wyjeździe. Odważna, otwarta, bez wątpienia lepsza (przez godzinę) niż ostatnio gra łodzian nic nie dała. ŁKS przegrał trzeci mecz wiosną, dziesiąty na wyjeździe (zero remisów, zero zwycięstw), piętnasty w sezonie. Czarna sportowa rozpacz i kolejny bardzo bolesny gwóźdź do ekstraklasowej trumny.

Łodzianie mogli ustanowić kolejny (niechlubny) rekord ekstraklasy. Tak szybko jeszcze chyba nikt w rozgrywkach gola nie stracił, ale stało się coś niesamowitego. W 30 sekundzie ŁKS powinien przegrywać 0:1, ale w futbolu cuda się zdarzają. Z metra do pustej bramki nie skierował piłki Kolouris… Poplątały mu się nogi!

W 11 min pudłem, mając przed sobą tylko bramkarza, (nie)popisał się (który już raz w tym sezonie) Pirulo. Takie sytuacja natychmiast się mszczą. I tak się stało, na dodatek w feralnej 13 minucie. Strzałem lewą nogą zza pola karnego w róg bramki popisał się Kurzawa i Pogoń objęła prowadzenie. Czy tą piłkę można było obronić?

ŁKS grał odważniej i lepiej niż w derbach. Akcje zaczepne mądrze organizował inteligentnymi podaniami… No kto? Zgadniecie Państwo? Napastnik Tejan. Nie tylko on. Stąd wzięło się kilka składnych ataków. Niestety, żadnych bramkowych konkretów z tego nie było, choć w pierwszej połowie łodzianie mieli pięć (tak, to nie przekłamanie) sytuacji do zdobycia gola. Mecz był otwarty, Pogoń też mogła powiększyć przewagę, ale tego nie zrobiła.

Druga połowa zaczęła się od dwóch ataków ŁKS (rozpoczętych po beznadziejnym wybiciu piłki przez bramkarza gospodarzy) i gola. Ramirez zwiódł dwóch rywali w polu karnym i strzałem pod poprzeczkę doprowadził do wyrównania. Przypomniał sobie czasy, gdy decydował o grze i wyniku łódzkiej drużyny. Wszystko stało się po dośrodkowaniu w pole karne… Tejana.

Niestety, w odpowiedzi trzech piłkarzy ŁKS (głównie Pirulo) odpuściło zatrzymanie Gorgona. Biernie asystowało przy jego akcji. Efektem był celny i skuteczny strzał zza pola karnego, dający prowadzenie gospodarzom. Potem pokazał się Grosicki, a rezerwowy szczecinian po rykoszecie zdobył drugiego gola, strzelając do pustej bramki. Grosicki przy kolejnej okazji sam trafił do siatki.

ŁKS po stracie drugiego gola kompletnie się pogubił i zagubił na boisku w Szczecinie, ale ładnym i skutecznym uderzeniem popisał się Młynarczyk (pierwszy gol w ekstraklasie). To drobna, krótka chwila radości przy tej fali łódzkiej futbolowej goryczy.

Mecz oglądało ponad 18 tysięcy widzów.

Kolejna szansa na przerwanie fatalnej wyjazdowej passy łodzian już w środę w zaległym meczu ze Stalą w Mielcu, niestety bez wykartkowanych Tejana i Hotiego.

Pogoń Szczecin – ŁKS 4:2 (1:0)

1:0 – Kurzawa (13), 1:1 – Ramirez (47), 2:1 – Gorgon (63), 3:1 – Gorgon (71), 4:1- Grosicki (82), 4:2 – Młynarczyk (85)

ŁKS: Bobek – Durmisi, Flis, Mammadov, Szeliga – Ceijjas (69, Hoti) – Balić (83, Dankowski), Mokrzycki, Ramirez, Pirulo (69, Janczukowicz) – Tejan (83, Młynarczyk)

W II lidze ŁKS II też przegrał, ze Stalą w Rzeszowie 0:1, choć przez blisko 40 minut grał w przewadze jednego zawodnika. Wystąpili m.in. Koprowski i Louveau

Danny Trejo, jak jego filmowy odpowiednik – człowiek Maczeta, okazał się dla ŁKS wyjątkowo czarnym charakterem!

Kay Tejan Fot. Michał Stańczyk/Cyfrasport

To był bohater ostatniej akcji, człowiek który pogrążył ŁKS. Dla łodzian zły facet, czarny charakter. Danny Trejo zdobył kapitalną bramkę, która pozwoliła pokonać Koronie ŁKS 2:1. Okazał się wyjątkowo wyrazistą postacią meczu, jak starszy od niego o pół wieku wyrazisty czarny charakter wielu filmów akcji… Danny Trejo, ale i główny bohater dla wielu kultowego i krwawego filmu Maczeta – pisze o tym strona sport.tvp.pl!

Pewnie wielu piłkarzy ŁKS go oglądało, a teraz w czarnych snach będzie widzieć akcję Trejo z Kielc. Nie tak miało być. Łodzianie mieli mocno wejść w sezon, zdobyć punkty i pokazać, że walka o utrzymanie jest realna. Niestety, nic takiego się nie stało. Prawdą jest, że dzięki solidnemu występowi Mammadova, ŁKS lepiej prezentował się w defensywie. Wystarczyła jednak chwila zapomnienia, odpuszczenia i stało się nieszczęście, pogrążające drużynę.

Nie mogę zrozumieć dlaczego w decydującym fragmencie meczu trener Stokowiec zdjął z boiska swojego kluczowego, bodaj najlepszego piłkarza – Tejana. Wpuszczone na plac dzieciaki szarpały aż miło, ale to Tejana kielczanie się bali i pilnowali, jak oka w głowie. Na pewno przy niebezpiecznym Holendrze byliby ostrożniejsi w atakowaniu w ostatniej fazie pojedynku. Niezłe momenty w meczu mieli Balić i Ramirez, choć trzeba też powiedzieć, że na wiele minut ginęli z boiskowego radaru. Na nic zdało się ciężka boiskowa praca za dwóch Mokrzyckiego. Punkty zostały w Kielcach, bo za dużo było łódzkich pustych przebiegów, łatwych strat powodujących boiskowy chaos i braku woli zwycięstwa w końcówce, co przyniosło opłakane skutki.

Statystyki meczu przemawiały raczej za remisem. Gospodarze strzelali co prawda 11 razy na bramkę, łodzianie – 5, ale oba zespoły po 4 razy celnie. Obie drużyny przebiegły trochę ponad 113 kilometrów, miały mniej więcej taki sam procent celnych podań (67 i 66). Nie da się jednak ukryć, że to Korona prowadziła grą, będąc przez 61 procent czasu w posiadaniu piłki, wymieniając przy tym 437 podań przy 390 ŁKS.

Bilans Stokowca w Łodzi jest fatalny. Trzy remisy i sześć porażek. Jeżeli przegra derby, to kto wie, jak potoczą się jego łódzkie losy. To co się dzieje potwierdza, przynajmniej na razie, moje przekonanie, że zwolnienie Moskala było wielkim, niewybaczalnym błędem działaczy ŁKS!

ŁKS. Gol debiutanta nie pomógł. Łodzianie doznali dziewiątej wyjazdowej porażki w doliczonym czasie gry. Czarna rozpacz

Miało być Odwracamy To. Nic z tego. ŁKS rozegrał dziewiąty wyjazdowy mecz i doznał dziewiątej porażki, po przepięknym golu strzelonym przez kielczan w doliczonym czasie gry. Uratowanie się przed degradacją wygląda coraz bardziej iluzorycznie.

Niespodzianka. W bramce ŁKS pojawił się Arndt. Bobka nie było nawet na ławce rezerwowych. Wyeliminowała go drobna kontuzja, podobnie jak Durmisiego. Zagrał więc Głowacki. Jako młodzieżowiec, na skrzydle – Zając. Jak powiedział przed meczem dyrektor sportowy Korony, były ełkaesiak – Golański: To jest arcyważne spotkanie dla obu zespołów.

Pierwszą groźną sytuację wypracował ŁKS. Po rzucie wolnym z 18 metrów i strzale (za słabym i przewidywalnym) obok muru Ramireza pewnie interweniował Forenc. Po kilkunastu minutach Arndt obronił strzał Zatora.

To pokazuje, że więcej było walki i niedokładności niż prawdziwego grania. Bardziej widoczni, a raczej słyszalni od piłkarzy, byli obecni na trybunach fani łodzian. Agresywni, ale ostrzy w graniu łodzianie, w ciągu pół godziny zobaczyli trzy żółte kartki.

Niby goście kontrolowali grę, ale nie byli w stanie przewidzieć fatalnej interwencji Arndta, który po centrze z rzutu wolnego nie potrafił wybić piłki i Homeister wepchnął ją do siatki. Sytuacja była analizowana przez VAR. Był faul na bramkarzu czy nie? Był spalony czy nie? Nie było, więc gol został uznany.

Ta sytuacja zabiła na kilka minut ducha gry łodzian, którzy rozpaczliwie bronili się przed stratą kolejnej bramki ale… odzyskali równowagę. Piłkę przejął Tejan, potem dokładnie zagrał do szarżującego Balicia, który strzałem po kolanie Trojaka i rękach bramkarza doprowadził do wyrównania. Gol w debiucie. To jest to!

Druga połowa mogła się zacząć fantastycznie dla gości. Dynamiczny Tejan okazał się mocniejszy w walce o piłkę i pozycję od obrońcy Kwietnia, sprytnie i celnie posłał piłkę do bramki, ale okazało, się, że był na spalonym. Nie było spalonego w kolejnej akcji. Po świetnym podaniu Tejana, Ramirez znalazł się w sytuacji sam na sam, ale gdy coś próbował zrobić uprzedził go skuteczną interwencją Forenc.

Gospodarze mieli szansę na gola po przewrotce Szykawki, ale tym razem świetnie interweniował Arndt. W kolejnej nie miał szans. W doliczonym czasie pięknym uderzeniem popisał się Trecho i ŁKS jest coraz bliżej spadku!

Korona – ŁKS 2:1 (1:1)

1:0 – Hofmeister (38), 1:1 – Balić (45+6), 2:1 – Trecho (90+4 )

ŁKS: Arndt – Szeliga, Mammadov, Flis, Głowacki, Zając (69, Rostami), Ramirez (79, Hoti), Letniowski (69, Pirulo), Mokrzycki, Balić (79, Młynarczyk), Tejan (89, Sławiński)

« Older posts Newer posts »

© 2025 Ryżową Szczotką

Theme by Anders NorenUp ↑