Nie mogę tego zrozumieć. W Widzewie cały czas mówi się o nawiązaniu do czasów wielkiego Widzewa i na słowach się kończy. Nikt w klubie nie ma pomysłu na to, jak włączyć ludzi, którzy tworzyli wielki Widzew, którzy są tu na miejscu, spacerują po Łodzi, przeżywają mecze ukochanej drużyny, żyją futbolem, do wzmacniania legendy i budowania solidnych podstaw pod lepszą przyszłość.
Gdy podsumowuje się miniony sezon i przypomina, kto ile czasu spędził na ligowym boisku, warto wrócić do starych, wspaniałych czasów. W minionych rozgrywkach zagrało 31 zawodników, żaden z nich nie wystąpił we wszystkich spotkaniach. Najwięcej czasu spędził na boisku przemianowany na obrońcę (na szczęście dla Widzewa to już przeszłość) Czech Marek Hanousek. To 2900 minut.
I tu odwołałam się do historii. Był taki piłkarz w Wielkim Widzewie, mieszkający nie tak znów daleko od stadionu, człowiek, który gdyby dziś grał, byłby rozchwytywany przez kluby ważnych europejskich lig czyli Krzysztof Kamiński, który w trakcie dwóch sezonów rozegrał w Widzewie wszystkie mecze – od pierwszej do ostatniej minuty za co otrzymał pamiątkowy proporczyk od tygodnika Piłka Nożna.
Taka jest prawda. Dzisiejszym widzewskim herosom i herosikom bardzo daleko do ludzi ze wspaniałych czasów siły i potęgi Widzewa.
To porażająca wiadomość. Szwedzcy dziennikarze umieścili 31-letniego pomocnika BK Hacken – Mikkela Rygaarda w jedenastce wiosny tamtejszej ekstraklasy. Upadli na głowę? Czy szwedzka ekstraklasa jest o lata świetle słabsza od polskiej? Czy w Szwecji dominują zespoły klasy KS Człapak?
Rygaard, zanim pokazał moc w Szwecji, grał w ŁKS. Wystąpił w 12 spotkaniach I polskiej ligi, strzelił jednego gola. W większości spotkań jego występ był jednym wielkim rozczarowaniem, w niektórych kompromitacją, gdy wolny, nie nadążający za rywalami, był dwunastym zawodnikiem rywali.
Szwedzkie wyróżnienie Rygaarda to jedno wielkie oskarżenie Krzysztofa Przytuły i ostrzeżenie dla innych pracujących w polskiej piłce dyrektorów sportowych. Niech was Bóg broni przed zatrudnianiem graczy, którzy wprost mówią, że pojawili się w polskiej piłce przede wszystkim dla kasy, które jacy naiwniacy mieniący się piłkarskimi fachowcami, gotowi byli im zapłacić i tak czy inaczej zapłacili.
W ŁKS Przytuła potrafił ich sklonować z lepszym lub gorszym skutkiem. Dość przypomnieć większość ligowych występów Ricardinho czy nagłe spadki ligowej formy Domingueza.
Przykład Rygaarda to jeszcze jeden dowód na to, że w polskim futbolu gros uwagi trzeba postawić na szkolenie we własnym klubie i tu wyłuskiwać prawdziwe futbolowe talenty, które oddadzą umiejętności i serce za klub, w którym się wychowały i który dał im ligową szansę. Szukać też nie zaszkodzi, ale najlepiej w najbliższej okolicy, bo tu zdolnych młodych futbolistów nie brakuje.
Na koniec, żeby przy niedzieli, nie było tylko smutno. Selekcjoner reprezentacji Polski do lat 21 Miłosz Stępiński zdecydował się powołać dodatkowo sześciu zawodników na towarzyski mecz z Włochami, który odbędzie się 7 czerwca w San Benedetto del Tronto. Wśród nich są młodzie ełkaesiacy: Jan Kuźma i Kelechukwu Ibe – Torti.
Nie da się ukryć, że posada trenera piłkarskiego w Polsce to siedzenie na beczce prochu. Nie inaczej jest z funkcją dyrektora sportowego. Szkoleniowcy odpowiadają za wyniki, dyrektorzy za miliony wydane na bardzo dobre (to rzadkość) lub kompletnie nieudane transfery. Oba łódzkie kluby na razie mocno pochwaliły się, że mają nowych dyrektorów sportowych.
Nie mogę pogodzić się z opinią właściciela ŁKS – Tomasza Salskiego, który poza ostatnim okresem bardzo wysoko ocenił pracę dyrektora Krzysztofa Przytuły. Mam inne zdanie, a żeby je sobie wyrobić, wystarczyło porozmawiać z ludźmi, z którymi Przytule ze względu na charakter i wielkie wyobrażenie o sobie, swoich kompetencjach i swojej pracy, nie było po drodze. Moim zdaniem więcej w Łodzi zniszczył niż zbudował, ale każdy ma prawo do swojego zdania.
Jest w ŁKS nowy dyrektor, były piłkarz, ostatnio menedżer Janusz Dziedzic, o którym Salski mówi tak: – Znamy się od wielu lat. Raz na jakiś czas rywalizujemy jako oldboye na boisku, ale nie to przeważyło. Janusz poprawnie mówi „Ojcze Nasz” w trzech językach oprócz polskiego. To w kontaktach jest bardzo ważne.
Powiedzmy od razu, że równie ważne, a może ważniejsze są umiejętność współpracy i uważne rozglądania się wokół siebie. Najciemniej jest bowiem pod latarnią.
Wyrzutem sumienia łódzkich klubów – prezesów, dyrektorów sportowych i trenerów – powinien być Patryk Makuch. Prezes Widzewa Mateusz Dróżdż żali się: – Jestem przerażony wynagrodzeniami zawodników. Nie jesteśmy w stanie ani zapłacić takich pieniędzy, jakie zapłaciła Cracovia za Makucha, ani połowy wynagrodzenia, jakie ma w tym klubie.
Krokodyle łzy, kto bronił Widzewowi zainteresować się Makuchem kilka lat temu, gdy grał sobie w Bełchatowie i w I lidze w 16 meczach strzelił trzy bramki.
Skoro Widzew bardzo chce być znów wielki, to jestem ciekaw, jakich piłkarzy sprowadzi do klubu w systemie oszczędnościowym nowy dyrektor sportowy Tomasz Wichniarek (nazwisko znamienite), który podobno już od lutego pracuje nad letnimi transferami.
Już pierwszy, kto wie czy nie najważniejszy, przeszedł mu koło nosa. Widzew na gwałt potrzebuje rutynowanego, bramkostrzelnego napastnika. Tymczasem jeden z liderów rewelacji I ligi – Chrobrego Głogów – Mikołaj Lebedyński (12 bramek w 35 meczach w sezonie) zostanie pewnie piłkarzem Stali Mielec. Widzew, zajęty przebudowywaniem struktur, obejdzie się smakiem.
Kolejny rok będzie trwało budowanie młodzieżowych struktur Widzewa. Co z tego, że Maciej Szymański, który właśnie został dyrektorem ds. rozwoju sportu Widzewa Łódź, podpisze kolejną pijarowską umowę o współpracy z jedną podłódzkich gmin. To niewiele, prawie nic. Do powstania Piłkarskiej Akademii Widzewa z kilkoma przynajmniej boiskami, nowoczesnym zapleczem, nadal niestety jest dalej niż bliżej. Nie można ciągle na brak Akademii zarzucać szkoleniowego marazmu w grupach młodzieżowych. Nie było Widzewa w Centralnej Lidze Juniorów, nie ma piłkarzy klubu w większości polskich młodzieżowych kadr.
Widzew awansował do futbolowej ekstraklasy, ŁKS utrzymał się w I lidze, dzięki przyzwoitej rundzie jesiennej, gdy miał… olbrzymie kłopoty kadrowe. Widzew nie ma długów, ŁKS ma do spłacenia około dwa miliony złotych, co ma się stać do końca lipca. Widzew zarobi w ekstraklasie miliony, już za sam udział w tych rozgrywkach, ŁKS musi w I lidze obejść się smakiem i liczyć na sponsorów. Widzew i ŁKS mają bogatych właścicieli. Zdecydowanie mądrzej klub w ostatnich miesiącach prowadził ten z al. Piłsudskiego.
Widzew i ŁKS w tym sezonie stawiają na ligową stabilizację, budowanie ligowych fundamentów. Oba kluby na razie nie mają kadry na rozgrywki. Mają za to nowych dyrektorów sportowych. Ten w ŁKS był niezłym piłkarzem, ten w Widzewie już od lutego pracuje nad letnimi ekstraklasowymi transferami. Widzew, co ważne, nie miał w swoich sprawczych władzach Krzysztofa Przytuły.
Atutem obu klubów są bramkarze, na których można polegać. Widzew ma Bartłomieja Pawłowskiego, który nie raz i nie dwa ratował drużynie wiosną skórę oraz ligowe płuco – serce – Dominika Kuna. ŁKS ma chimerycznego lidera – Hiszpana Pirulo. W obu klubach bramkostrzelny napastnik jest pilnie poszukiwany, a potrzebą chwili jest tworzenie nowej, oby lepszej defensywy.
Widzew i ŁKS mają trenerów, którzy popełniali błędy, czasami spore. Słuszne wnioski potrafił z porażek wyciągnąć szkoleniowiec z al. Piłsudskiego, dlatego nadal będzie pracował w klubie. ŁKS będzie miał nowego trenera.
Widzew wygrał derby i to na stadionie rywala, ŁKS musiał obejść się smakiem. Kibice regularnie zapełniają stadion przy al. Piłsudskiego. Nowiuteńki obiekt przy al. Unii zapełnił się na derby. Jaką widownię przyciągnie kontynuacja, czyli dalsza gra w I lidze?
To wydarzenie przeszło bez echa, a powinno zostać mocno nagłośnione. W meczu klasy okręgowej Jutrzenka Drzewica pokonała Koronę Łaguszew 11:0, a 10 słownie dziesięć bramek w tym meczu strzelił 30-letni Jakub Perek. Napastnik ma już na swoim koncie 52 gole zdobyte w tym sezonie!
W ten sposób Perek, który wcześniej był liderem i superstrzelcem w Rzgowie czy Koluszkach, pobił klubowy rekord (należał do Cezarego Dominiaka i wynosił 7 bramek) i nawiązał do wyczynu legendarnego piłkarza, takiego Roberta Lewandowskiego w przedwojennej Polsce czyli Ernesta Wilimowskiego.
Genialny napastnik Ruchu Chorzów 21 maja 1939 roku w meczu z Union-Touring Łódź zdobył 10 bramek. Ruch wygrał wówczas 12:1, a „Ezi” trafiał w 15, 20, 32, 53, 65, 66, 70, 80, 85 i 89 minucie. Przy okazji zaliczył też trzy klasyczne hat-tricki! „Ezi” był wtedy w wielkiej formie – już miesiąc wcześniej ustanowił inny historyczny rekord ligi polskiej, lepszy od Lewandowskiego.
Jak podaje sport.tv.pl 6 trafień ma na koncie sześciu zawodników: Stanisław Jung (1927 rok), Henryk Reyman (1927), Józef Nawrot (1930), Teodor Anioła (1950), Norbert Gajda (1961) i Ernest Pol (1962).
5 goli w jednym meczu zdobywali: Reyman (1927), Wilimowski (1934) i Pol (ten aż dwa razy – 1955 i 1956), a obok nich Ludwik Gintel (1928), Władysław Król (1932), Michał Matyas (1937), Fryderyk Scherfke (1938), Zenon Pieniążek (1939), Gerard Cieślik (1948), Edward Jankowski (1958), Władysław Soporek (1958), Jerzy Wilim (1967), Kazimierz Kmiecik (1976), Andrzej Juskowiak (1990), Jacek Dembiński (2001), Maciej Żurawski (2001), Krzysztof Gajtkowski (2003) i Marcin Robak (2014).
Europejska Unia Piłkarska (UEFA) wyróżniła Robaka, napastnika Pogoni Szczecin, który w meczu z Lechem Poznań zdobył 5 bramek. Właśnie „5” zostało liczbą tygodnia.
Trzeba zadać to pytanie, kto oprócz działaczy, trenerów i kibiców z Drzewicy, wyróżni Jakuba Perka?
Powiedzmy szczerze, że nigdy nie miałem do człowieka zaufania. To, że kwieciście opowiadał o futbolu w telewizji nie czyniło go wcale piłkarską alfą i omegą.
Na dodatek cały czas miałem w pamięci, jak Krzysztof Przytuła z uporem maniaka wraz z Wojciechem Stawowym, próbował zmusić mających techniczne problemy piłkarzy Widzewa do barcelońskiej gry tysiąca dokładnych podań.
Tamte działania zakończyły się totalną klęską. To, do czego jako dyrektor sportowy finalnie doprowadził piłkarską drużynę ŁKS, to futbolowe Waterloo, po którym łódzki klub może się nie podnieść przez długie lata. Obym się mylił!
Przed totalnym upadkiem dyrektora był moment wzlotu, gdy przekonał do gry w Łodzi Daniego Ramireza, do prowadzenia drużyny Kazimierza Moskala, a ŁKS szedł mocno do przodu, prezentując widowiskową, skuteczną piłkę.
Wtedy, trzeba było się zapisywać do dyrektora na wywiad z odpowiednim wyprzedzeniem, a nie wszyscy mogli dostąpić tego zaszczytu. Gdy udało się to redaktorom warszawskiego znanego pisma, nie kryli swojej radości, wdzięczności i piali z zachwytu nad przenikliwością, menedżerską intuicją, dyrektorskimi zdolnościami Krzysztofa Przytuły. Oj, był wtedy na wznoszącej fali, a głowę nosił wyjątkowo wysoko.
Nie trwało to długo. Im dalej tym gorzej… Kolejne transfery zamiast strzałów w dziesiątkę były jak trafienia kulą w płot. Zamiast umiejętności były absurdalnie wielkie pieniądze, które trzeba było płacić pseudogwiazdom za ich pokazy futbolowego nieudacznictwa. Ci, którzy nie zamierzali podporządkować się dyktatorskim rządom i niekiedy wziętym z Księżyca pomysłom, dyrektora sportowego, jak trener Wojciech Robaszek czy napastnik Łukasz Sekulski, musieli odejść. W ich miejsce pojawili się w klubie na jego sportową zgubę tacy ludzie jak Kibu Vicuna czy Ricardinho.
Powiedzieć, że Krzysztof Przytuła musi odejść i to natychmiast, to tak naprawdę nic nie powiedzieć. Zanim jednak do tego dojdzie, oby jak najszybciej, trzeba dyrektora uczciwie, publicznie rozliczyć z tego co, jak robił i dlaczego nikt w tym futbolowym szaleństwie nie był w ŁKS go w stanie powstrzymać.
To wizyta obowiązkowa. W niedzielę o godz. 16 obiekt Szkoły Mistrzostwa Sportowego przy ul. Milionowej powinien zapełnić się do ostatniego miejsca. Łodzianki i łodzianie, którzy kochają sport, powinni godnie podziękować kobiecej drużynie piłkarskiej TME SMS za zdobycie mistrzostwa Polski. W niedzielę łodzianki, którym nikt i nic już złota nie odbierze, w ostatnim spotkaniu sezonu podejmą Olimpię Szczecin.
O tytule zdecydował mecz w Krakowie, w którym TME SMS pokonał AZS Uniwersytet Jagielloński 2:1. Na ten sukces drużyny prowadzonej konsekwentnie na coraz wyższy sportowy poziom przez Marka Chojnackiego zapracowały w Krakowie: Oliwia Szperkowska – Yurina Enjo, Wiktoria Zieniewicz, Katarzyna Konat, Julia Kolis, Gabriela Grzybowska, Ernestina Abambila, Dominika Gąsieniec (61, Nadia Krezyman), Dominika Kopińska Klaudia Jedlińska (83, Natalia Rohn), Anna Rędzia
Prezes Janusz Matusiak podkreśla, że nie udałoby się zdobyć tytułu bez wielkiego wsparcia sponsorów. Trzeba ich koniecznie wymienić:
Firma TME EU – Andrzej Kuczyński , Adam Kuczyński Miasto Łódź Szkoła Mistrzostwa Sportowego – Roman Stępień, Mirosław Dawidowski, Małgorzata Jałkiewicz Hoffmann Firma Pamso – Bartosz Apanowicz ORTO MED – Ortopeda Bartek Kacprzak Express Bus – Sławomir Wójcik
Nie kryję. Ogarnęło mnie przerażenie po rozmowie z człowiekiem, który doskonale wie co w trawie piszczy, czyli co dzieje się w ŁKS. Jego zdaniem w klubie jest zdecydowanie gorzej niż się Państwu zdaje, niż informują władze ŁKS.
To w tej chwili kocioł czarownic – organizacyjny, finansowy, kadrowy. Nie ma przynajmniej na razie pomysłu jak wyrwać się z tego, dodajmy od razu – zgotowanego własnymi rękami – futbolowego piekła. Radosna finansowa polityka kadrowa (umiesz czy nie grać w piłkę, przyjdź do nas, a dostaniesz najwięcej) dyrektora sportowego Krzysztofa Przytuły to podobno wierzchołek góry lodowej.
Mój rozmówca pyta dramatycznie: Czy trzeba będzie wszystko znów zaczynać od początku, tym razem od A klasy?
Odpowiadam mu wprost: To oznaczałoby koniec klubu. Trzeba zatem wszystkimi siłami ratować interes, który jest, bez względu na to w jakiej sytuacji się znajduje.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.