Doczekaliśmy się. Topowego europejskiego starcia z udziałem łódzkiej drużyny. W czwartek na stadionie ŁKS przy al. Unii o godz. 20 piłkarki TME SMS Łódź zagrają z Anderlechtem Bruksela w walce o awans do Ligi Mistrzyń.Jeśli łodzianki pokonają tę przeszkodę, w finale w niedzielę 21 sierpnia o godz. 18 zagrają ze zwycięzcą spotkania: FC Gintra – KuPS Kuopio.
Trwa sprzedaż biletów na dwa pierwsze mecze na stadionie Władysława Króla w Łodzi. Wejściówki kosztują tylko 5 złotych.
Zdaniem trenera łodzianek Marka Chojnackiego kluczem do sukcesu może okazać skuteczność. Trzeba w spotkaniu stworzyć dwie, trzy sytuacje i je wykorzystać, zawsze przynajmniej jedną więcej od rywalek.
W próbie generalnej zespół TME SMS w ligowym starciu pokonał AP Orlen 2:0. Gole strzeliły Dominika Kopińska i Anna Rędzia, defensywa z debiutantką w TME SMS – Darią Sokołowską nie straciła gola, solidnie zagrały młode – Magdalena Dąbrowska i Julia Kolis. Ernestina Abambila potwierdziła dobrą formę z poprzedniego sezonu, po półrocznej przerwie spowodowanej kontuzją do gry wróciła Paulina Filipczak. To dobre sportowe znaki przed czwartkowym pojedynkiem
Wydawało się przez moment, że może być tak pięknie, że możemy w mieście Łodzi wybić się na futbolową wielkość. Chwila ułudy…
Widzew chwalono ponad miarę za styl, za odwagę i cudowną bramkę z rzutu wolnego Pawłowskiego. Pochwały punktów nie dają, a te, co widać jak na dłoni po kilku pierwszych ligowych kolejkach, nie zdobywa się łatwo, a potrzebne są jak tlen, bo bez nich z hukiem wyleci się z ekstraklasy.
Nie będzie łatwo o sukcesy, skoro w najbardziej prestiżowym, przegranym niestety, meczu rundy z Legią, najlepszym piłkarzem drużyny był… rezerwowy Lipski, który rozruszał grę łodzian i w doliczonym czasie gry zdobył honorowego gola. Niestety, przynajmniej na razie letnie transfery nie okazały się strzałami w dziesiątkę. Nowi piłkarze mieli dobre momenty, ale w sumie nie podnieśli jakości gry zespołu, co nie wróży dobrze na przyszłość. Niestety, po niektórych graczach, którzy wywalczyli awans, widać że ekstraklasa to mogą być za wysokie progi na ich nogi. Zespół potrzebuje impulsu w postaci nowego piłkarza o dużej sportowej jakości, który będzie miał znaczący, a może nawet decydujący wpływ na grę i wynik. Nowy ma pojawić się w tym tygodniu w Łodzi. My też chcielibyśmy, żeby to był Filip Starzyński. Czy jednak tak się stanie?
fot. lkslodz.pl
W ŁKS po czterech kolejnych zwycięstwach zaczęto marzyć o rozdawaniu kart w I lidze. Za wcześnie. Stal w Rzeszowie sprowadziła łodzian na ziemię. Okazało się, że nie są niezniszczalni, a wręcz przeciwnie wcale nie wybijając się na wielkość można ich pokonać. Nie mogło być inaczej, skoro i tu najlepszym piłkarzem był nieskuteczny niestety rezerwowy – Kelechukwu. Okazało się, że bardzo zdolni młodzieżowcy nie w każdym spotkaniu będą zawyżać poziom grania, a nowi na razie (jak długo jeszcze?!) są tylko uzupełnieniem składu, a nie jego wzmocnieniem.
Przed łódzkimi drużynami kolejne trudne ligowe wyzwania. Widzew 20 sierpnia o godz. 20 gra w Grodzisku Wielkopolskim z Wartą Poznań. ŁKS dzień wcześniej o godz. 20.30 w bardzo prestiżowym spotkaniu dawnych potęg podejmie Ruch Chorzów.
ŁKS przegrał ligowy mecz ze Stalą w Rzeszowie 0:1, po samobójczym strzale Bartosza Szeligi, który najpierw skiksował próbując wybić piłkę na piątym metrze, później ta odbiła mu się od lewej nogi, następnie Arndt próbował ją wybić, ale trafił na wracającego Szeligę. 19 sierpnia ŁKS u siebie z Ruchem Chorzów. Trudno było o lepszy wynik, skoro najlepszy był rezerwowy – Kelechukwu, który strzelał trzy razy. Szkoda, że nie wykorzystał dogodnej sytuacji.
Trener Kazimierz Moskal: – Nie byliśmy ani dobrze zorganizowani w obronie wysokiej, ani na tyle zorganizowani, żeby utrzymać piłkę, więc dlatego ten mecz tak wyglądał. Paradoksalnie lepiej dla nas byłoby, gdybyśmy stracili bramkę na początku meczu, bo dopiero po golu dla Stali zaczęliśmy grać i stwarzać więcej sytuacji. Każda seria kiedyś się kończy. Te cztery wygrane z rzędu meczu o niczym jeszcze nie świadczą. Nie pokazują jeszcze o co może grać ta drużyna. W pierwszej połowie nie było nas na boisku i nad tym należy się zastanowić. Ważne, żebyśmy do każdego meczu podchodzili tak samo. Jeśli drużyna czuje się mocna i uważa, że nic jej nie zagraża, to życie jest takie, że coś za chwilę mocno nas walnie w głowę.
Stawka meczu w Rzeszowie była wysoka dla ŁKS. Łodzianie walczyli o piąte zwycięstwo z rzędu i zajęcie fotela lidera I ligi. Dwa ostatnie pojedynki wygrali rzeszowianie. Teraz, trzeci niestety też. Marzenia o liderowaniu i kontynuowaniu pięknej serii diabli wzięli. Wyjątkowo nieudany weekend łódzkich drużyn, które przegrały swoje ligowe spotkania.
Trener Moskal dokonał jednej zmiany w wyjściowej jedenastce. W miejsce Kelechukwu pojawił się Biel, który dał dobrą zmianę w meczu z Puszczą (2:0).
Pierwsi bramkową okazję mieli gospodarze. Na szczęście Góra będący pięć metrów przed łódzką bramką posłał piłkę nad poprzeczkę. Stal atakowała. Bodaj najbardziej znany piłkarz Stali – Małecki (były piłkarz Wisły Kraków) nie doszedł od podania wzdłuż łódzkiej bramki.
Pierwsza bramkowa akcja ŁKS w 24 minucie. Kowalczyk wycofał na 10 metr do Trąbki. Strzał pomocnika obronił jednak Pęksa. Stal gra po swojemu. Odważnie w ofensywie, popełniając proste błędy w obronie (czy to Państwu czegoś nie przypomina?).
Najlepszą okazję w pierwszej połowie mieli jednak gospodarze. Po mocnym strzale Olejarka z 13 metrów Arndt sparował piłkę nad poprzeczkę. Dwie minuty później znów w roli głównej wystąpił bramkarz łodzian. Gospodarze zamknęli rywali w ich polu karnym. Po odbiciu piłki przez Janczukowicza piłka na szczęście dla ŁKS nie wpadła do bramki, tylko odbiła się od poprzeczki.
Tego jeszcze w historii meczów ŁKS w tym sezonie nie było. W 47 minucie samobój dał prowadzenie gospodarzom. Po akcji Małeckiego z Prokiciem (dlaczego pozwala się im aż na tak dużo!) nieudanie interweniował Szeliga. ŁKS chciał szybko odrobić straty. Po strzale Kelechukwu piłka odbiła się od poprzeczki. Trzy minuty później pomocnik był w sytuacji sam na sam z bramkarzem, ale strzelił obok słupka. Pod koniec meczu po kolejnej dobrej akcji Kelechukwu, Balongo strzelił zbyt słabo, żeby padł wyrównujący gol. Stal utrzymała korzystny wynik do końca spotkania.
W premierowym meczu ekstraligi piłkarki TME SMS Łódźna stadionie przy al. Piłsudskiego pokonały APLG Gdańsk 2:0. Wynik spotkania już w 3 minucie otworzyła Dominika Kopińska. Potem łodzianki miały wiele dogodnych sytuacji, ale nie potrafiły ich wykorzystać. Do czasu… W 63 min po podaniu Kopińskiej drugiego gola zdobyła Rędzia. AS jeszcze Abambila trafiła w poprzeczkę.
Premierowe mecze wygrały też drużyny: Czarni Sosnowiec, KKP Bydgoszcz, Górnik Łęczna i Pogoń Szczecin.
W środę (24.08) łodzianki pojadą do Bydgoszczy na spotkanie 2. kolejki Ekstraligi ze Sportisem. Maraton zakończą w sobotę (27.08, godz. 17) na stadionie SMS kolejnym starciem ekstraligi przeciwko Hydrotruck Radom.
Liga ligą, tymczasem już 18 sierpnia zaczyna się turniej eliminacyjny o awans do Ligi Mistrzyń, który będzie rozgrywany na stadionie ŁKS. W czwartek 18 sierpnia o godz. 20 TME SMS Łódź zmierzy się z mistrzem Belgii Anderlechtem Bruksela. Jeśli wygra w finale w niedzielę 21 sierpnia o godz. 18 zagra z lepszym z pary: FC Gintra – KuPS Kuopio. Drużyna, która wygra turniej w Łodzi awansuje do drugiej i zarazem ostatniej fazy eliminacji, która składać się będzie już tylko z jednego dwumeczu.
Wejściówki na LM kosztują tylko 5 złotych i można je nabywać za pośrednictwem platformy kupbilet.pl!
Jest o co grać. Za awans do LM UEFA płaci 400 tysięcy euro. Takie pieniądze bardzo przydałyby się niedocenianemu przez władze Łodzi klubowi. Pula nagród w LM to 24 mln euro.
– Nie mamy oczekiwań w kontekście wyniku. Nie chcemy dmuchać balonika. Dziewczyny wiedzą, co mają zrobić. Mają wyjść na boisko i zagrać możliwie najlepsze 90 minut. Wszystko, co uda się ugrać, będzie na plus. Zarówno my, jak i dziewczyny, realizujemy swoje marzenia i zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy jeszcze w tym miejscu, by wszystko wygrywać – skomentował Andrzej Kuczyński, członek zarządu ds. operacyjnych TME. – Każda bramka i każde zwycięstwo będzie gigantycznym sukcesem. Kibicujmy dziewczynom, a my zrobimy, co w naszej mocy, by warunki do tego były jak najlepsze.
Piłkarze ŁKS wygrali trzy mecze ligowe z rzędu, w tym dwa na wyjeździe. Nic dziwnego, że są wysoko w tabeli – na trzecim miejscu. W środę 10 sierpnia o godz. 20.30 na stadionie im Władysława Króla podejmą Puszczę Niepołomice, która w ostatniej kolejce pokonała Chojniczankę 3:2, a hat trickiem popisał się Lucjan Klisiewicz. Oba kluby w czterech meczach zdobyły 9 punktów. Transmisja w Polsat Sport.
ŁKS nie byłby tak wysoko w tabeli, gdyby nie dobra postawa młodzieżowców – 18-letniego Kowalczyka i dwa lata starszego jokera w talii Kazimierza Moskala – Kelechukwu. Mądry ełkaesiak po szkodzie. To dowód, że wcześniej trzeba było się uważnie rozglądać wkoło, a nie zatrudniać wyleniałych i wygranych piłkarzy z Danii czy Brazylii, którzy zarabiali fortunę, a grali tak, jakby im się nie chciało.
fot,lkslodz.pl
Trzeba dmuchać na zimne, żeby na sportowej drodze młodych, zdolnych nagle nie pojawiły się wyboje, bo z młodzieżowcami różnie, oj, różnie dzieje się, raz dobrze jest, a innym razem źle. Niech przykładem będzie były gracz ŁKS – 20-letni dziś Ratajczyk autor jeden z najpiękniejszych bramkowych akcji ostatnich lat w polskim futbolu (był wtedy dwa lata młodszy!), który dziś stara się odzyskać sportowy wigor w rezerwach Zagłębia Lubin. Trudno się zgodzić z człowiekiem o największym dziś autorytecie w polskim futbolu – Markiem Papszunem, że przepis o konieczności dłużej lub krótszej grania młodzieżowca jest chorym pomysłem, promującym miernych piłkarzy, którzy widząc posuchę na rynku, podbijają przez swoich menedżerów stawkę, zyskując na przepisie sporo kasy, a nie podnosząc swoich możliwości.
Młodzieżowe szkolenie w Polsce leży na łopatkach i nie poprawił tej sytuacji jako prezes PZPN – Zbigniew Boniek. Gdyby nie przepis o konieczności występowania młodzieżowca dziś pewnie Kowalczyk i Kelechukwu graliby sobie lepiej lub gorzej w rezerwach łódzkiego klubu. Restrykcyjny przepis dał im wielką sportową szansę. Oni ją dostrzegli i teraz ze wszystkich sił starają się ją wykorzystać
ŁKS po odczarowaniu stadionu Władysława Króla i ligowym zwycięstwie. W sobotę o godz. 20 w czwartym ligowym spotkaniu zmierzy się w Głogowie z Chrobrym. Łodzianie dwa mecze wygrali, jeden przegrali. Bilans rywali: zwycięstwo, remis, porażka.
W głównej mierze sukces wywalczony po walce w ostatnim spotkaniu zapewnili drużynie doświadczony obrońca 29-letni Bartosz Szeliga i młody, kreatywny, a przy tym zdyscyplinowany taktycznie 18-letni Mateusz Kowalczyk.
Ambitny młodzik twierdzi, że nie ma sportowych kompleksów, żadnych wyzwań się nie boi i zrobi wszystko, żeby dać z siebie drużynie jak najwięcej. Trzeba przy tym pamiętać, że jak uczy doświadczenie młodym futbolistom trudno jest ustabilizować formę. Oby na takiej sportowej huśtawce nie znalazł się Mateusz.
Bardzo chcielibyśmy, żeby dyrektor sportowy Janusz Dziedzic miał rację i wypaliły przynajmniej trzy z jego czterech transferów. Na razie pomocnicy Bartosz Biel i Dawid Kort grają tak, że szału nie ma. Ciągle zagubiony na boisku, nie potrafiący znaleźć nici porozumienia napastnik Nelson Balongo może w końcu się odblokuje. Pokaże, że jest snajperem z prawdziwego zdarzenia, na którym koledzy mogą polegać.
Wszyscy wkoło chwalą Widzew. Ech, och i ach, jak oni pięknie grali, jakie dramatyczne widowisko stworzyli, jak się nie bali, tylko atakowali, ile emocji dostarczyli, no cała futbolowa Polska wstała i klaskała.
Znów zagłaskali Widzew… oby nie na futbolową śmierć czyli po sezonie pożegnanie się z hukiem z ekstraklasą.
Ta historia coś mi przypomina. Tak znawcy, eksperci i inni wypowiadali się po pierwszych meczach ŁKS w ekstraklasie. To futbol na tak: piękny, widowiskowy, odważny. Nic tylko temu przyklasnąć – tak mówiono i pisano.
A że to nie przekładało się na zwykłą ekstraklasową arytmetykę czyli dodawanie kolejnych punktów do ligowego bilansu, to już tzw. fachowców nie obchodziło. W efekcie wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły i ŁKS kończył zmagania jako czerwona latarnia ekstraklasy.
Ostrzeżenie dla trenera Janusza Niedźwiedzia i jego ekipy: Nie idźcie tą drogą. Nie dajcie się łapać na lep pochlebstw. Grajcie tak, żeby zdobywać kolejne ligowe punkty w trudzie i znoju, nawet po nieładnej, ale skuteczniej grze. Pracujcie nad tym, żeby przy szybkiej akcji rywali nie było przepaści między formacjami i żeby po drodze znalazł się choć jeden rozsądny piłkarz, który dobrze ustawiony, wiele widzący będzie pilnował tego, żeby dyscyplina taktyczne nie rozsypała się niczym domek z kart.
Pamiętam takiego gracza z lat 90., który potrafił to świetnie robić. Był nim Marek Dziuba. No, ale to był gracz z innej, najwyższej futbolowej półki.
Jordi Sanchez twierdzi: -My atakowaliśmy częściej. To jest nasz styl i tak zamierzamy grać.
Sęk w tym, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Liczy się końcowy efekt czyli zdobyte ligowe punkty, z których każdy jest na wagę złota.
Władysław Król z prezesem Tęczy Henrykiem Pietrzakiem na boisku przy ul. Wólczańskiej
Zdjęcia z prywatnego archiwum byłego trenera Tęczy – Marka Jachowicza
Najpierw pozytywy zwycięskiego meczu ŁKS ze Skrą (2:1). Pierwszy najważniejszy to zwycięstwo i odczarowanie stadionu im. Władysława Króla. Kolejne to trenerski nos Kazimierza Moskala. Dał szansę Mateuszowi Kowalczykowi, a ten pięknie odpłacił się za okazane zaufanie. Widział, że trzeba zmienić napastnika. Wpuścił na boisko Piotra Janczukowicza, a ten dwie minuty później zdobył zwycięskiego gola. Wszyscy czekaliśmy na udany mecz Bartosza Szeligi i taki nadszedł. Obrońca zaliczył bardzo dobry występ, czego ukoronowaniem były dwie asysty.
Władysław Król z działaczami Tęczy
Teraz negatywy. Trzeba pamiętać, że zanim padł zwycięski gol rywale mieli dwie dogodne sytuacje do zdobycia bramki. Piękna bramka Przemysława Sajdka pokazała, że ŁKS za szybko pozbywa się zdolnych piłkarzy. Nowi gracze ŁKS na razie spisują się przeciętnie (Bartosz Biel, Dawid Kort), słabo ( Nelson Balongo) lub bardzo słabo (Vladyslav Okhronchuk – słusznie wysłany na ławkę rezerwowych). Ciekawe, co na ten temat ma do powiedzenia dyrektor sportowy – Janusz Dziedzic, który na razie dobrze spisuje się… pomagając w treningu strzeleckim.
Trener Kazimierz Moskal: Dla mnie każdy dzień w Łodzi jest dobry, ja się tutaj fantastycznie czuję od pierwszego dnia, kiedy przyjechałem po raz drugi. Kiedy pierwszy raz tutaj jechałem, to we mnie już była radość i te dni są dla mnie miłe, natomiast zgadzam się, że do tej pełni szczęścia brakowało tego zwycięstwa.
Jakub Dziółka (trener Skry): – Nasze słabe trzydzieści minut wpłynęło na to, że ŁKS grał taką piłkę jaką chciał. Dopiero po tym staliśmy się równym przeciwnikiem dla łodzian, mieliśmy swoje szanse, ale to rywale zdobyli zwycięską bramkę.
Mateusz Kowalczyk: -Bardzo się cieszę, że udało się odczarować stadion Króla. Na pewno poczuliśmy ulgę. Teraz powinno być nam trochę łatwiej.
Po zwycięskiej walce z zalanym deszczem obiektem przy al. Piłsudskiego Widzew podjął w ligowej batalii czwarty zespół minionych rozgrywek – Lechię Gdańsk . Widzew, niesiony dopingiem kibicem, walczył za dwóch. Niestety, nie wywalczył nawet remisu. Mógł osiągnąć więcej, gdyby nie juniorskie błędy w defensywie. Trzy mecze, trzy punkty, porażka na własnym stadionie. To nie jest dobry bilans. Pokazuje jak trudna będzie walka o bezcenne ligowe punkty.
W wyjściowej jedenastce nastąpiła jedna zmiana. Danielaka zastąpił Zieliński (brat tego Zielińskiego, wciąż gracza Napoli). Po raz kolejny w roli napastnika zaczął mecz Pawłowski.
Niestety, łodzianie zaczęli mecz niczym gracze z IV ligi. Kompletnie odpuścili krycie, dziura w środku pola zrobiła się ogromna i Gajos pięknym strzałem z dystansu zdobył gola otwierającego wynik. Łodzianie po raz pierwszy w tym sezonie jako pierwsi stracili bramkę.
I zareagowali błyskawicznie. Znakomitym dośrodkowaniem popisał się Zieliński, Stec zagrał ręką w polu karnym, a Pawłowski pewnie wykorzystał jedenastkę. Łodzianie chcieli pójść za ciosem. Grali z animuszem, stwarzali sytuacje, strzelali na bramkę.
Niestety, w defensywie grali niczym nieopierzeni juniorzy, a uwaga ta dotyczy też bramkarza Ravasa, który wybił piłkę tak, że trafiła ona wprost pod nogi rywala. W tej sytuacji gafy łodzian wykorzystał Zwoliński, który strzelił 50 gola w ekstraklasie.
Bartłomiej Pawłowski: – Lechia była do bólu skuteczna.
Na początku drugiej połowy Kunowi zabrakło 20 centymetrów, żeby znakomite podanie Pawłowskiego zamienił na bramkę. Potem minimalnie obok słupka główkował Sanchez. Do dwóch razy sztuka. Po dopieszczonym do milimetrów podaniu Nunesa, Sanchez bez problemów doprowadził do wyrównania. Kropkę nad i postawił niestety Paixao, pięknym strzałem w samo okienko. Wcześniej jednak jak nieopierzonego juniora zwiódł Czorbadżijskiego. W doliczonym czasie bramkarz Buchalik uratował przed stratą wyrównującego gola. A mogli, można nawet powiedzieć: powinni, go strzelić Danielak lub Sypek.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.