Widzew pokonał Cracovię 2:0 i wzbudził w Polsce uznanie i szacunek. Bardzo chwalił zespół mój przyjaciel z Warszawy, mówiąc że to nie są ligowe ogórki, dostarczyciele punktów, mają swój pomysł na grę i starają się go realizować.
Wypadają z zespołu z powodu kontuzji liderzy i szybko znajdują się następni. Teraz wszyscy niezwykle pozytywnie i słusznie wypowiadają się o Jordi Sanchezie. Piłkarz gola nie strzelił (a miał ku temu nawet pięć okazji!), ale pracował z pozytywnym skutkiem za dwóch.
– Jordi ma bardzo dużo energii, chyba w spotkaniu z Cracovią miał rekordy przebiegniętych kilometrów i sprintów. Już ostatnio było ich dużo, ale chyba teraz jeszcze więcej – mówił po meczu trener Widzewa Janusz Niedźwiedź.
Sanchez kończył spotkanie z zabandażowaną głową. Na instastories wrzucił filmik, na którym pokazał bokserską ranę nad okiem. Do filmiku dodał podpis: „Nie boli. Dawaj RTS!!!”.
Piłkarz, jak i cały zespół zebrał pochwały od wyjątkowego gościa – Zbigniewa Bońka: Pewne zasłużone 2:0. Piękne porażki nigdy mnie nie kręciły. Kolektyw super. Jordi wykonał tytaniczną robotę.
Mnie ucieszył dobry mecz najambitniejszego gracza Widzewa Dominika Kuna. Byli już tacy, którzy twierdzili, że rzucany z pozycji na pozycję piłkarz (to zawsze jest dla gracza nieszczęście) swoje umiejętności zatrzymał na poziomie I ligi. To po prostu nieprawda. Kun ma potencjał, znakomity występ plus zdobyta bramka powinny sprawić, że będzie go wykorzystywał w kolejnych pojedynkach.
Strachy na lachy. Diabeł nie okazał się tak straszny jak go malowali. Widzew potrafi odprawić z kwitkiem faworytów. Najpierw była to Wisła Płock, a teraz Cracovia. Łodzianom na przeszkodzie nie stanął fakt, że wystąpił bez ważnych piłkarzy- najlepszego obrońcy Żyry i pomocnika – napastnika Pawłowskiego. W kadrze znalazł się zgłoszony ostatnio do rozgrywek – Dawid. Mecz oglądał z trybun trener młodzieżówki – Probierz. Ostatni raz obie ekipy spotkały się ze sobą blisko 8 lat temu. Górą byli łodzianie, którzy po bramkach Visnakovsa i Leimonasa wygrali u siebie 2:0.
Teraz zaczęło się fantastycznie dla łodzian. Zjawiński inteligentnie zagrał do Sancheza. Uderzenie napastnika obronił Niemczycki, ale był bezradny przy dobitce Kuna.Uderzenie pomocnika poprzedziło szesnaście dokładnych podań łódzkich piłkarzy! Gol dodał gospodarzom wiatru w żagle. Widzew walczył, starał się konstruować składne akcje, dominować.
Składną akcję Sancheza z Kunem zakończył Zjawiński tym, że nie trafił w piłkę, a mogło być 2:0. Łodzianie się nie zatrzymywali. Po podaniu Letniowskiego, Kun trafił wprost w Niemczyckiego. Pierwsza groźna akcja Cracovii miała miejsce w ˛18 min, ale piłka po strzale Makucha poszybowała nad poprzeczkę. Kontuzji w Widzewie ciąg dalszy. W 23 min boisko musiał opuścić uważany przez niektórych za najlepszego gracza Widzewa – Nunes. Łodzianie nie tracili animuszu. W doliczonym czasie pierwszej połowy, po akcji Kuna z Danielakiem, Sanchez trafił w poprzeczkę. W kolejnej akcji Hiszpan niestety nie trafił w bramkę. Miał jeszcze dwie okazje w tym energetycznym ostatnim fragmencie pierwszej połowy, ale żadnej nie wykorzystał. Szkoda. Z pięciu dobrych strzałów Widzewa do przerwy jeden znalazł drogę do siatki.
Druga połowa zaczęła się od akcji energetycznego Sancheza. Jego uderzenie w krótki róg obronił Niemczycki. Hiszpan, gdyby był skuteczny miałby już na pewno hat tricka. Po akcji Sancheza ze Zjawińskim Siplak zagrał piłkę ręką. Po analizie VAR karnego wykonał pewnie Hanousek i łodzianie prowadzili 2:0. Nie dali sobie tego odebrać i wygrali po raz czwarty w rozgrywkach.
Widzew przegrał ligowy mecz z mistrzem Polski, co nie jest zaskoczeniem, ani niespodzianką, ale… Nie musiało się wcale tak stać, gdyby wykorzystał swoje szanse, znów nie popełnił prostych błędów w defensywie i miał rezerwowych, którzy zrobią różnicę w grze na korzyść swojego zespołu.
Nie chcemy się pastwić nad Lipskim, choć jego strata przy drugim golu była godna nieopierzonego juniora, prawda jednak jest taka: rezerwowi Lecha (Amaral, Ishak) błyszczeli i zdobyli bramki, a ludzie z ławki łodzian byli tłem dla rywali i tłem dla boiskowych wydarzeń.
Rację ma trener Lecha John van den Brom, gdy mówi: – Musieliśmy chwilę poczekać na bramki, ale kiedy one padły, to zostały zdobyte przez zmienników. W szatni zawsze mówię, że wszyscy zawodnicy są ważni, wszyscy się nawzajem potrzebujemy i to było widać. Jestem bardzo zadowolony z wyniku, ale też z kontroli i sposobu, w jaki tę wygraną osiągnęliśmy.
Dla piłkarzy Widzewa żadnym pocieszeniem jest to, że przez 80 minut toczyli wyrównaną walkę, choć byli głównie schowani za podwójną gardą, broniąc nawet w jedenastu swojego przedpola (przy początkowym ustawieniu z trzema mocno ofensywnymi piłkarzami). Gra się do końca, a tysiące futbolowych spotkań rozstrzyga się w samej końcówce. Niestety, ona należała do Lecha.
Rację ma trener Janusz Niedźwiedź, że cienka jest granica między sukcesem, a porażką. Musi sobie jednak odpowiedzieć na pytanie dlaczego jego zespół znów na kilka najważniejszych chwil się zawiesił, popełnił proste błędy w grze defensywnej i w konsekwencji przegrał.
9 września o godz. 20.30 Widzew podejmie Cracovię, która w ostatniej kolejce nie dała szans Rakowowi Częstochowa, wygrywając 3:0.
Smutek łódzkiego futbolu. Mamy, my kibice ambicje, nadzieje, marzenia i znów zostaliśmy sprowadzeni przez naszych futbolistów na ziemię. Tak renomowanych i zasłużonych dla polskiego futbolu klubów, jak ŁKS i Widzew nie ma już w rozgrywkach Pucharu Polski. Łódzkie kluby odpadły już w pierwszej rundzie, na dodatek na własne życzenie. Niech nikt mi nie mówi, że to dobrze, bo mogą całą uwagę, wszystkie siły skupić na lidze. Widać sportowy świat stanął na głowie, bo wiele, wiele lat temu człowiek chciał grać jak najwięcej, jak najczęściej. Każdy mecz był przeżyciem, wyzwaniem, nie boję się tego powiedzieć – sportowym świętem. Teraz ważniejsze są kalkulacja i wyrachowanie?
W każdym razie pucharowe spotkania naszych drużyn przyniosły wielkie rozczarowanie. Widzew zafundował kibicom dziesięć minut grozy, w ciągu których po błędach w ustawieniu, kryciu, przegrywaniu pojedynków jeden na jeden z II-ligowymi rywalami, stracił trzy ośmieszające go bramki. Teraz trener Janusz Niedźwiedź próbuje zatrzeć to złe, żeby nie powiedzieć beznadziejne wrażenie, chwaląc zespół za ambicję i walkę do końca.
Sęk w tym, że to wszystko dobrze nie wróży przed kolejną batalią. Trzeba głębokiej analizy, rozliczeń i szukania lepszych personalnych rozwiązań. Gra defensywna zespołu miała być lepsza niż w pierwszej lidze, a po prostu nie jest. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. W formacji dokonano kadrowej rewolucji i nie jest ciut lepiej niż było. Trzeba jednak przyznać, że coraz lepsze wrażenie robi, czujący się coraz pewniej, szukający gry Matusz Żyro. Oblicze napastnika z prawdziwego zdarzenia pokazał w Kaliszu Jordi Sanchez. Potrzebni będą ludzie, którzy zrobią różnicę na boisku, bo w niedzielę o godz. 17.30 Widzew zmierzy się z zespołem mistrza Polski – Lechem Poznań, który chyba kryzys ma za sobą, bo wygrał dwa ligowe spotkania z rzędu. Czy to będą kluczowi gracze Widzewa w tym starciu?
Nam zdobywać bramek nie kazano – takie sportowe hasło przyświeca drużynie ŁKS. To wręcz nieprawdopodobne, ale w futbolu możliwe. Łodzianie w pucharowym spotkaniu 24 razy strzelali na bramkę rywali, w tym 10 razy celnie, grali w przewadze i nie byli w stanie zdobyć zwycięskiego gola. Obijali poprzeczkę, spojenie słupka z poprzeczką, napastnik Nelson Bolango metr od bramki zachowywał się tak, jakby piłka go… parzyła. I nic. Bramka rywali była jak zaczarowana. Ciężko było na to wszystko patrzeć.
Dobrze, że wreszcie pokazał umiejętności Dawid Kort, co podkreślił ładną bramką. Przyda się w starciu z Górnikiem Łęczna 5 września o godz. 20, z którym ŁKS przegrał pamiętny mecz o awans do ekstraklasy. Czy przydadzą się dwaj młodzi, zdolni futboliści, zakontraktowani w ostatniej chwili? Jak na to nie patrzeć, lepiej zatrudniać utalentowaną młodzież niż wyleniałych, cwaniakowatych futbolowych lisów, które najpierw myślą o kasie, a dopiero potem ewentualnie o byle jakim graniu.
Taki mecz może się zdarzyć raz na wiele, wiele lat. Szalony pucharowy pojedynek KKS z Widzewem przejdzie do historii. Tylu zmian akcji nie było w całej ostatniej kolejce ekstraklasy. Widzew przegrywał 0:3, potem 4:5 w 120 minucie i… wyrównał. Ostatecznie o pucharowym awansie decydowały rzuty karne, które lepiej wykonywali kaliszanie i oni wywalczyli awans. To pucharowa sensacja, na którą Widzew sam sobie zapracował, momentami grając na trampkarskim poziomie.
W pierwszej rundzie Pucharu Polski Widzew zagrał z wiceliderem II ligi – KKS Kalisz. W łódzkim zespole zagrali od pierwszej minuty: Czorbadżijski, Szota, Hanousek, Sypek, Normann Hansen oraz Sanchez.W kadrze meczowej zabrakło Pawłowskiego. Zmiany w defensywie przyniosły katastrofę. Widzew szybko stracił trzy bramki, po trampkarskich błędach w ustawieniu się i kryciu pod własną bramką. Kibice przecierali oczy ze zdumienia – kto tu gra w ekstraklasie, a kto w II lidze! Gordillo grał jak profesor, który kompromitował bezradnych rywali. Ataki łodzian były niemrawe, przewidywalne i łatwo likwidowane przez rywali. To nie łodzianie, a gospodarze powinni strzelić czwartego gola. Nie potrafili jednak posłać futbolówki z dwóch metrów do bramki. Za chwilę Żyro w stuprocentowej dla KKS sytuacji uprzedził Gordillo.
Wreszcie w końcówce pierwszej połowy udała się akcja łodzianom. Po precyzyjnym dośrodkowaniu Danielaka, najwyższej wyskoczył Sanchez i umieścił piłkę w siatce. Tego jednak, co łodzianie wyprawiali w pierwszej połowie, nikt kto im kibicuje się nie spodziewał. W ciągu 10 minut stracili jak pijane futbolowe dzieci we mgle trzy gole. Czarna rozpacz!
Po przerwie nie pojawił się już na placu gry (i bardzo dobrze) beznadziejny Czorbadżijski. Rodzi się pytanie, kto i po co sprowadzał go do Widzewa?!
Na początku drugiej połowy Widzew miał dwie bramkowe okazje – Sypek i Nunes, ale ich nie wykorzystał. Do trzech razy sztuka. Znów snajperską klasę pokazał Sanchez, który pewnym uderzeniem w róg zdobył kontaktowego gola. Łodzianie coraz lepiej i skuteczniej pokazywali, że grają dwie klasy wyżej!
W Widzewie zadebiutował Milos. Popisał się jedną znakomitą centrą.Zmiany, zmianami, a łodzianie choć dominowali na boisku, przez długie minuty nie potrafili wypracować kolejnych bramkowych sytuacji, choć starali się grać wysokim pressingiem. Gracze KKS, którzy włożyli w mecz sporo zdrowia, słabli z minuty na minutę. Wreszcie w 82 minucie Widzew wypracował stuprocentową sytuację. Po dobrym podaniu Letniowskiego, w sytuacji sam na sam znalazł się Sanchez, ale posłał piłkę nad poprzeczkę. W 87 min Krakowiak zderzył się z Sanchezem. Po analizie VAR sędzie podyktował jedenastkę, którą pewnie wykorzystał Hanousek w 93 minucie spotkania!
W dogrywce Zjawiński miał szansę na czwartą bramkę dla Widzewa, ale jej nie zdobył. Podobnie jak Kun. Znakomicie spisał się Krakowiak. Widzew dominował. Co z tego, skoro tym razem trampkarski błąd popełnił Letniowski, który w polu karnym faulował Zawistowskiego. W doliczonym czasie pierwszej połowy dogrywki Gawlik dał gospodarzom kolejne prowadzenie, pewnie wykorzystując jedenastkę. Widzew się nie poddawał. Hanousek doprowadził do wyrównania. Niestety, w kolejnej akcji Nunes faulował w polu karnym Głaza i po analizie VAR arbiter podyktował kolejny rzut karny, a Gawlik go pewnie wykorzystał! Widzew się nie poddawał i w doliczonym czasie drugiej połowy dogrywki Zjawiński doprowadził do wyrównania.
O awansie decydowały rzuty karne. Hanousek trafił z jedenastki po raz trzeci w tym spotkaniu. Borecki posłał piłkę nad poprzeczkę. Letniowski zmylił bramkarza i trafił. Podobnie jak Lipkowski. Zjawiński trafił w poprzeczkę. Kamiński nie dał szans Ravasowi. Żyro trafił w poprzeczkę. Łuszkiewicz pewnie posłał piłkę w róg. Kreuzriegler zmylił Krakowiaka. Po raz trzeci jedenastkę wykonywał Gawlik. Posłał piłkę w okienko. I KKS Kalisz, wygrywając w karnych 4:3 świętował pucharowy awans.
Mecz oglądało ponad 6 tysięcy kibiców, w tym około dwóch tysięcy fanów z Łodzi.
Pierwsza runda Pucharu Polski
KKS Kalisz – Widzew 5:5 (3:1, 3:3), karne 4:3, awans KKS
Wyjątkowo żałosna polityka władz miasta Łodzi wobec klubów sportowych, gdzie żebracze, coraz niższe dotacje mają, zdaniem urzędników, zapewniać łódzkim zespołom świetlany rozwój (he! he! he!), znalazła swojego żarliwego obrońcę.
W wywiadzie udzielonym łódzkiej Gazecie Wyborczej sekretarz miasta Łodzi – Wojciech Rosicki mówi: Pani prezydent mówiła zawsze, że stawiamy na infrastrukturę – stadiony, hale – a zawodowe kluby mają sobie radzić same, na Zachodzie też sobie radzą.
Ze zdumieniem przeczytałem te słowa, bo to znaczy że pomysł pani prezydent na łódzki sport zmienił się o 180 stopni. Pamiętam, gdy Hanna Zdanowska startowała do wielkiej, miejskiej polityki obiecała w uniwersyteckiej auli, że stale i systematycznie będą rosły dotacje na kluby sportowe, wkrótce sięgną siedmiu i pół miliona złotych i się nie zatrzymają. A w ogóle o sport to ona będzie dbać i go dopieszczać, bo go rozumie i popiera. Wszyscy wtedy, łącznie ze mną, jej solidarnie potakiwali i bili gromkie brawa. Jak wyszło, każdy co pół roku widzi, zżymając się na to miejskie, sportowe, finansowe dziadostwo.
Zresztą miejską stadionową strategię, jeśli to w ogóle jest jakaś strategia, można o kant stołu potrzaskać, gdy się spojrzy na przynoszący Łodzi w ostatnim czasie najwięcej medali klub rugby – Budowlani SA. To klub… bezdomny, błąkający się po łódzkich obiektach. Zatem tu gadanie o zainwestowaniu w klubową infrastrukturę jest samobójczym strzałem w kolano. Ech, gdyby pani prezydent, potrafiła patrzeć na sport jak jej partyjny kolega, prezydent Sopotu – Jacek Karnowski, to dziś Łódź była w innym, lepszym miejscu sportowej mapy Polski.
Sekretarz Rosicki we wspomnianym wywiadzie mówi też: Z mojej perspektywy najlepiej byłoby, gdyby Łódź miała jeden stadion np. 60 – tysięcznik. Pomieściliby się na nim wszyscy chętni…
Młody człowiek jeszcze wiele chyba musi się uczyć na temat historii, także politycznej naszego miasta. Jak mogło być, proszę się spytać choćby Witolda Skrzydlewskiego. Jeśli mnie pamięć nie myli, pomysł był taki, żeby właśnie taki stadion powstał na Orle. Niestety, nocna burzliwa narada działaczy… PO, go skutecznie zniweczyła. Prawdziwy chichot historii. Dzięki niemu jednak dzisiaj władze miasta Łodzi mogą prowadzić jedyną w swoim rodzaju w naszym kraju sportowo – betonową politykę. Więcej betonu przekłada się na więcej wyczynowego sportu – takie widać przyświeca im hasło, prowadzące w ślepą uliczkę.
W piłce nożnej jak w życiu. Jednym radość, drugim smutek. Widzew sprawił ligową sensację, pokonując lidera – Wisłę Płock 2:1 i wygrywając pierwszy ekstraklasowy mecz na swoim stadionie. Chojniczanka odniosła drugie zwycięstwo z rzędu. Tym razem padło na ŁKS, który przegrał 0:1, ale co gorsza zagrał o klasę gorzej niż w spotkaniu z Ruchem.
Oto garść pomeczowych opinii
Widzew
Janusz Niedźwiedź: – Czekaliśmy dwa mecze, żeby wygrać w Sercu Łodzi. Cieszymy się, że mogliśmy świętować z kibicami. Ten mecz pokazał, jak trudne jest zdobywanie każdego punktu w ekstraklasie. Po naszej pierwszej bramce Wisła bardzo przycisnęła. Trzeba było przetrwać i poprawić bramką. W drugiej połowie mecz się zdecydowanie wyrównał. Oni i my mieliśmy swoje sytuacje. Trzeba było wykazać się nie tylko wybieganiem i organizacją gry, ale też trochę pocierpieć i przetrwać napór gości.
Pavel Stano: – Dla takich meczów warto grać w piłkę dzisiaj przed perfekcyjną publicznością. Cieszę się, że było tyle kibiców od nas. Ten stadion ma fajne odbicie na zawodnikach. Zagraliśmy jeden z waleczniejszych meczów, jestem dumny z moich zawodników. Widzew nie miał dużo podbramkowych sytuacji, strzelił bramkę i grało mu się łatwiej.
Henrich Ravas: – Zdobyliśmy trzy punkty w końcu na naszym stadionie, co było ważne nie tylko dla nas, ale także dla kibiców.
Karol Danielak: – Wisła postawiła nam bardzo ciężkie warunki, z boiska czułem, że to była niezła nawałnica, ale to przetrwaliśmy.
Patryk Stępiński: – W drugiej połowie udało nam się opanować swoją grę i już – poza rzutem karnym – zbyt wielu sytuacji przeciwnik sobie nie stworzył. Na pewno będziemy Na pewno będziemy musieli zastanowić się nad tym, co nie funkcjonowało w pierwszej połowie.
ŁKS
Autor gola dla Chojniczanki – Patryk Tuszyński: – To sukces. Zdobyliśmy trzy punkty w spotkaniu z bardzo dobrą drużyną. ŁKS potrafi płynnie przejść z obrony do ataku i być bardzo groźny. Ale my im w niczym nie ustępowaliśmy. Bardzo mocno pracowaliśmy w defensywie. ŁKS po przerwie nie stworzył żadnej sytuacji. Przyszło na mecz ponad dwa tysiące widzów. To sukces frekwencyjny, a my potrafiliśmy dać fanom radość ze zwycięstwa.
Kazimierz Moskal (trener ŁKS): – Nie zagraliśmy dobrego meczu, a najwięcej pretensji mam o brak jakości z przodu, co było głównym powodem porażki. Dla nas jest to kolejny etap i bolesna nauczka. Wszystkie mecze są trudne i bardzo ważne. Zapewniam, że chcemy grać na wyjeździe tak samo, jak u siebie. Wiem, że gospodarze mają zwykle atut własnego boiska, ale myślę, że na przestrzeni kilku dni nasz zespół nie zmienił się aż tak, żeby wyglądało to diametralnie inaczej.
Tomasz Kafarski (trener Chojniczanki): – Postawa zawodników wiara, zaangażowanie i to jak wykonywaliśmy plan na ten mecz pokazały, że warto się angażować, dawać z siebie wszystko, skutecznie walczyć o zwycięstwo. Widzieliśmy drużynę, która umiała przeciwstawić się potrafiącemu konstruować składne akcje rywalowi. To bardzo budujące.
O tej samej 20 godzinie rozpoczęły swoje ligowe mecze łódzkie drużyny. Widzew wygrał swój mecz i to z niepokonaną do tej pory Wisłą Płock. ŁKS po raz kolejny potwierdził swoją wyjazdową anemię.
Bez Sancheza i Shehu, za to ze Zjawińkim w ataku i Pawłowskim w pomocy oraz Hanouskiem na ławce rezerwowych rozpoczął Widzew mecz z Wisłą. Rywale z Wolskim, Rzeźniczakiem, Davo. Furmanem i Sekulskim w wyjściowej jedenastce.
To jednak Widzew od początku miał inicjatywę. Po uderzeniu Danielaka z woleja objął prowadzenie. Obie drużyny grały wysoko, nie dając rywali szans na skonstruowanie składnej akcji. Potem był mecz walki i wymiany ciosów. Widzew nie ustępował w niczym liderowi. Ba, skutecznie stopował ataki rywali. W 56 minucie szczęście dopisało gospodarzom. Centrostrzał Pawłowskiego wylądował w bramce rywali! W doliczonym czasie gry, łodzian zawiodła czujność. Sędzia podyktował rzut karny, który na gola zamienił Davo. Na szczęście Widzew zachował spokój i obronił wyjątkowo korzystny wynik. Brawo!
ŁKS zagrał bez wykartkowanego Kowalczyka. W pierwszej połowie Balongo znów nie miał szczęścia. jego strzał obronił bramkarz rywali. Z kolei w rewanżu w sytuacji sam na sam Mikołajczak trafił w poprzeczkę. W odpowiedzi Kort zauważył wysuniętego Kuchtę i spróbował go przelobować. Piłka odbiła się od poprzeczki i od boiska. Goście domagali się uznania bramki. Sędzia jednak był zdania, że gola nie było. W kolejnej dogodnej akcji gospodarze nie zmarnowali okazji i wyszli na prowadzenie. Po dośrodkowaniu nikt na krótkim słupku nie pilnował Tuszyńskiego. I stało się nieszczęście. Co z tego, że ŁKS współtworzył emocjonujące widowisko, skoro przegrywał.
Po przerwie zmiany w łódzkim zespole nic nie dawały, bowiem inicjatywę mieli gospodarze, którzy groźniej atakowali i mieli kolejne bramkowe sytuacje. Bezradny ŁKS zbierał za to żółte kartoniki. Dwie kartki takiego koloru w 89 minucie Pirulo zamienił na… czerwoną. ŁKS próbował. Zszedł z boiska, osłabiając zespół. W 90 minucie po dośrodkowaniu Korta, Biel minimalnie chybił. Łodzianie przegrali i ich marzenia o liderowaniu lidze na razie trzeba odłożyć na bok.
To jest wyjątkowo trudne wyzwanie. Beniaminek – Widzew w sobotę o godz. 20 podejmie lidera – Wisłę Płock, który jako jedyny w ekstraklasie jeszcze meczu nie przegrał. Bilans ma imponujący. Zdobył 16 punktów, z sześciu spotkań wygrał pięć, bilans bramek imponujący: 18-5. Widzew jest dziesiąty, zdobył 9 punktów mniej, więcej spotkań przegrał (3) niż wygrał (2). Strzelił 7 bramek, tyle też stracił. Na szczęście statystyki nie grają!
Wie o tym trener rywali – Pavol Stano: Widzew to trudny przeciwnik i nikt nie zamierza go lekceważyć. Na dodatek mecz zostanie rozegrany w specyficznym, wyjątkowym miejscu – przy wielkim dopingu na stadionie wypełnionym szczelnie kibicami.
Gramy zawsze w 12 – to może być ogromny atut gospodarzy. Przy ogromnym pozytywnym dopingu gra się tak, że można góry przenosić.
Trener Janusz Niedźwiedź może mieć do dyspozycji nie jednego Bartłomieja Pawłowskiego, a trzech napastników – Jordi Sancheza po wyleczeniu urazu i Łukasza Zjawińskiego. Takie bogactwo pozwala poszukać Pawłowskiemu miejsca na boisku, gdzie pokaże wszystkie swoje atuty! To on ma papiery na to, żeby zdecydować o obliczu tego spotkania i zdecydować o jego końcowym wyniku.
Trener Janusz Niedźwiedź: -Wisła ma słabe punkty i chcemy to wykorzystać. Chcemy zagrać dobre i odpowiedzialne spotkanie. Wisła wykorzystuje swoje szanse zwłaszcza przy szybkim wyjściu spod pressingu. Czeka na nas wymagający rywal, ale rywal, którego możemy pokonać. Wisła strzeliła średnio trzy bramki na mecz, to rozpędzona drużyna. Każda seria kiedyś się kończy. Postaramy się o niespodziankę. Patrząc na tabelę i sposób gry drużyny to najtrudniejszy rywal. Czasem jednak boisko pokazuje, że nie tak diabeł straszny, jak go malują.
Łodzianie mają kolejnego nowego zawodnika, chorwackiego obrońcę, wahadłowego Chorwata Mato Milosa. Oby był wzmocnieniem i przydał się w ligowej walce.
Po prostu nie miałem racji, krytykując największe łódzkie kluby, że ich zawodników nie ma w najmłodszych futbolowych reprezentacjach Polski. Przepraszam. To nie jest koronny dowód na to, że szkolenie w tych klubach jest pod psem, a, o ironio, wręcz przeciwnie.
Taktyka klubów bowiem jest taka. Trzeba ukrywać zdolnego młodego człowieka przed światem, jak długo tylko się da. Wtedy można go spokojnie szkolić na kolejnych etapach tego procesu i solidnie przygotować do zawodu futbolisty.
Gdy pokaże się go za wcześnie, wtedy wpada on w łapy łakomych świeżych futbolowych kąsków nienasyconych piłkarskich menedżerów i zaczyna się inna, wcale nie futbolowa historia. Pojawiają się pieniądze, którymi menedżerowie potrafią omamić młodzików, a przede wszystkim ich rodziców i one teraz odgrywają najważniejszą rolę.
Nie liczy się klub, szkolenie, ba nawet nie harmonijny rozwój sportowej kariery, tylko kasa, misiu kasa. Ona przesłania wszystko. Pozbawia właściwego oglądu rzeczywistości i zdrowego rozsądku. Zamiast myśleć o ligowym debiucie, cała uwaga zdolnego młodzieńca i jego opiekunów skupia się na tym, czym mamią go chytrzy menadżerowie.
Przekierowanie priorytetów ze sportowych na finansowe ma z reguły smutne skutki. Po prostu rozmienia futbolowy talent na drobne i sprawia, że grzęźnie on na obrzeżach wielkiego sportu, gdzieś na poziomie no powiedzmy drugich, a z reguły nienasyconych niższych lig. Dlatego trzymajmy kciuki za łódzkie kluby, żeby mogły zaprezentować młodych ludzi… jak najpóźniej, wtedy gdy jest pewność, że są w stanie pokazać swoje umiejętności w dorosłym futbolu.
Przez ponad 30 lat pisałem, bardzo często o sporcie, wzbudzający spore emocje felietonik Ryżową Szczotką w Expressie Ilustrowanym. Uznałem, że warto do niego wrócić. Wiele się zmieniło, a jednak nadal są sprawy, które wymagają komentarza bez owijania w bawełnę.
Pisze z Łodzi sobie szkodzi - tak tytułował swoje felietony znakomity Zbyszek Wojciechowski. Inny świetny dziennikarz Antoś Piontek mówił, że w sporcie jak w żadnej innej dziedzinie życia widać czarno na białym w całej jaskrawości otaczającą nas rzeczywistość. Do tych dwóch prawd chcę nadal nawiązywać.