Choćby się waliło i paliło w futbolowych poczynaniach Widzewa na pewno dwaj ważni ludzie klubu zachowają stanowisko – tak deklaruje prezes Mateusz Dróżdż.

Gra Widzewa dziś to płacz i zgrzytanie zębów, pokazująca, że trener Janusz Niedźwiedź pogubił się i przynajmniej na razie nie ma pomysłu jak zaradzić kryzysowi, a dyrektor sportowy Tomasz Wichniarek strzelał z pustaków, sprowadził do klubu zagranicznych piłkarzy, którzy w trudnych dla zespołu momentach, tylko ciągną go w dół.

Na dodatek Widzew bez cienia żalu oddał do Termaliki Kacpra Karaska, stawiając na Ernesta Terpiłowskiego, który, tak to wygląda, jest na boisku tylko po to, żeby łodzianie nie zapłacili milionowej kary za niewypełnienie minut przez młodzieżowców. Robienie transferowych, mówiąc łagodnie, gaf, reagowanie jakby się było w gorącej wodzie kąpanym, to zdaje się specjalność łodzian. Trudno dociec, kto i dlaczego kazał Widzewowi pozbyć się bez cienia żalu napastnika Karola Czubaka, który jest liderem strzelców I ligi, dla Arki zdobył już 20 bramek.

Błąd goni błąd i błędem pogania, a jednak pion sportowy klubu trzyma się mocno, choć są tacy, także wśród byłych wybitnych widzewiaków, którzy uważają, że to twór na mocno niestabilnych nogach.

29 kwietnia łodzian czeka kolejny bardzo trudny ligowy mecz (a który dla tak słabo spisującej się ostatnio drużyny jest łatwy!). O godz. 17.30 zagrają w Lubinie z mającym nóż na gardle, broniącym się przed spadkiem – Zagłębiem.

Kto może dać Widzewowi impuls do lepszej gry? Na pewno Bartłomiej Pawłowski, choć osamotniony może tylko zdobyć efektowną bramkę, ale losów spotkania w pojedynkę nie odwróci. Potrzebna znów jest drużyna – na dobre i złe, która zostawi serce na boisku i nie będzie popełniała juniorskich błędów, które rywale potrafią wykorzystać i to bezlitośnie. Oby tylko w obecnej sytuacji Widzewa było to możliwe!